niedziela, 30 kwietnia 2017

PO DRUGIEJ STRONIE OGNIA

Skoro rozpoczęła się Noc Walpurgi, nie może obyć się bez ognia :). Zdarzyło mi się onegdaj przejść po rozżarzonych węgłach. I wiem, że nie zawsze jest na to czas, że każdy musi znaleźć właściwy dla siebie moment.
I wiem też, że kiedy ten moment już nastąpi,  można zabrać ogień na własność, na zawsze...


               PO DRUGIEJ STRONIE OGNIA




Kiedy świat budził się do życia, uczył się dnia i bał się nocy. Rośliny, zwierzęta i ludzie grzali się w słońcu, jakby chcieli zatrzymać w sobie ciepło i siłę. Śmiałkowie często wspinali się na najwyższą górę, chcąc zabrać na ziemię choć odrobinę ognia ze słonecznej kuli. Nikomu się to jednak nie udało, co gorsze – żaden z nich nigdy nie powrócił do wioski. Noce nadal były zimne i straszne, ostre zimy zabierały kobiety, dzieci i starców. Wydawało się, że ludzie słabsi niż inne twory Boga, nie przeżyją na ziemi pozbawionej ognia. Ale wciąż potrafili cieszyć się z życia, które pozwalało im oddychać rześkim, porannym powietrzem, którego pieśni i tańce kołysały rytmicznie ludzkie ciała i dusze, o którym opowiadano legendy i baśnie.

Ludzi tych pokochał Kruk – odwieczny mieszkaniec przestworzy. Widział w nich mądrość i siłę, którą Bóg, zamiast w ciało – tchnął w nieśmiertelną duszę. Kruk towarzyszył śmiałkom, wyruszającym po ogień słońca i płakał nad losem tej beznadziejnej wędrówki. Ogień bowiem nie od słońca pochodził.

Pewnego dnia usłyszał trzy pieśni trzech młodych kobiet żegnających swych narzeczonych – trzech braci, którzy o świcie mieli wyruszyć na Górę Słońca. Kobiety były tak piękne, a ich pieśni tak wzruszające, że Kruk, znający wszystkie tajemnice nieba, postanowił tę najważniejszą zdradzić wreszcie ludziom. Tej nocy trzej bracia mieli jeden sen – szli za Krukiem, który wskazał im drogę do miejsca, zwanego Ścieżką Ognia – na samym końcu tej ścieżki, stała wbita w ziemię żagiew płonąca wiecznym ogniem. Kruk przestrzegał: „Aby przejść przez żar płonącej ścieżki, zostaw na jej początku wszystko, co masz”.

O świcie bracia opowiedzieli sobie nawzajem sen, a kiedy ujrzeli Kruka, wiedzieli już, że poznali boski sekret. Przez całe tygodnie wędrówki ptak towarzyszył im i chronił ich, a oni nawet przez moment nie wątpili, że idą dobrą drogą…

Najpierw usłyszeli szum: inny od tego, który rodził się w koronach drzew. Szum ten rozchodził się w ich ciałach gorącym drżeniem radości i obawy zarazem. Potem poczuli ciepło i żar tak wielki, że aż grał pieśnią stłumionych bębnów. Wreszcie zobaczyli ogień, którego opisać nie umieli, bo nie było jeszcze w ludzkiej mowie słów, które mogłyby go nazwać.

Bracia w milczeniu uścisnęli się – wiedzieli, że przed nimi najtrudniejsza próba. Płonąca żagiew, tak jak we śnie, stała wbita w ziemię na końcu płomiennej ścieżki.

Pierwszy wyruszył najstarszy brat, lecz musiał zejść ze ścieżki, bo złoto, które miał w kieszeniach topniało, parząc go boleśnie. Drugi, wyruszył brat średni, ale musiał zejść ze ścieżki, bo myśli o sprawach, które pozostawił w domu, zwalniały tempo jego marszu i potykał się, parząc stopy.

Trzeci wyruszył brat najmłodszy, na trawie położył obrazek z wizerunkiem ukochanej – „zabiorę go, gdy wrócę” – pomyślał i poczuł jak trawa chłodzi jego stopy. Szedł przez ogień, widząc żagiew na końcu ścieżki. Zabrał ją i wrócił do czekających nań braci.

Przyszli do wioski szczęśliwi – każdy zrobił to, co było wtedy dla niego najlepsze. I o wszystkich do dziś wdzięczni ludzie śpiewają pieśni…

Ale tylko jeden z nich przyniósł ogień.






sobota, 22 kwietnia 2017

DLA MAMY DZIEWCZYNKI Z KASZTANKA

    
       Kiedy pojawiła się Dziewczynka z Kasztanka, nie przypuszczałam, że na dalszy ciąg tej historii będzie ktoś czekał. Z bajkami dzieje się tak, że żyją sobie trochę własnym życiem, a kiedy "piszą się" dla osoby o konkretnym imieniu, to w ogóle wymykają się spod kontroli :) Sama byłam ciekawa, jak zakończy się ta historia

   DLA MAMY DZIEWCZYNKI Z KASZTANKA


     Codzienność poruszała się wokół Dziewczynki niezrozumiale. Wirowała i hałasowała, oślepiała i kłuła z każdej strony. Dziewczynka nie miała już na sobie kasztankowej skorupki, więc odczuwała wszystko boleśnie na całym ciele. Broniła się tak, jak potrafiła najlepiej, choć innym trudno było to zrozumieć. Bardzo chciała poznać i pojąć to, co działo się z daleka od kasztanowca. Dotykała więc wszystkiego i chciała wchłonąć, połknąć nowy świat, żeby go oswoić. Może wówczas Mama i Tata mogliby także być w środku, bo chociaż wydawało jej się, że mówiła do nich bardzo głośno i wyraźnie, nie słyszeli jej. Widziała ich i czuła, ale wciąż było ich za mało i robiła wszystko, żeby nie pozwolili jej zniknąć. Bo przecież to dla nich wyskoczyła ze skorupki.
Tak naprawdę nikt nie znał jej prawdziwej historii...
Tylko on, ten mały Zimorodek, który wczoraj wieczorem przysiadł na wiśni, rosnącej tuż za moim oknem. A ja zawsze zostawiam uchylone okno. Żeby sny i opowieści mogły wchodzić przez nie prosto w noc pokoju...
Dziewczynka urodziła się nie tak dawno, opowiadał ptaszek, ale z własnej woli. Dotąd rosła na rozłożystym kasztanie otulona kolczastą skorupką. Kiedy usłyszała głosy Mamy i Taty, tak bardzo zapragnęła być blisko nich, że postanowiła opu
ścić miejsce, w którym urosła. Ale miejsce to rządziło się surowymi prawami i nie można było tak bezkarnie go porzucać. Dlatego na drodze, tuż pod starą, rzeźbioną bramą, stanęła Mgła. „Jeśli chcesz odejść- powiedziała zimna strażniczka - musisz wiedzieć, że nigdy nie będziesz już Taka Sama”. Dziewczynka musiała się zgodzić. Tak wielką czuła tęsknotę za tymi głosami, które mówiły do niej czulej, niż jakiekolwiek inne. Stary kasztan patrzył, jak odchodzi. Był przepełniony smutkiem, ale zarazem dumą, że Dziewczynka odważyła się walczyć o swoje marzenie. Wydawała się taka bezbronna, ale nie mógł przeciwstawić się Mgle. Pochylił się więc i na dnie jej serca pozostawił swój pocałunek.
Mijały dni i tygodnie. Miesiące i lata. W tym czasie kolory hałasowały jeszcze intensywniej niż zwykle, zapachy drapały szorstko, a dźwięki odbierały słowom barwę.
Na szczęście były wspólne chwile, które Dziewczynka nazywała po swojemu. Kiedyś, obok domu przelatywał błękitny Zimorodek i rozpoznał Dziewczynkę z kasztanka. Postanowił zamieszkać tuż obok. Odtąd Dziewczynka nie czuła się już taka samotna. On rozumiał wszystko, co jej się przydarzało i nic go nie dziwiło. Wiedział, że świat przyniesiony w sercu dziecka, które urosło na drzewie, musi wyglądać inaczej.
Mama i tata starali się, jak mogli. A nie było to łatwe, wierzcie mi. Tylko Zimorodek dziwił się czasem i przekrzywiając małą główkę, zadawał sobie pytanie: po co? Mama, jakby słysząc go, mówiła w odpowiedzi wiele mądrych słów, których nie rozumiał ani ptaszek, ani Dziewczynka. Ale słowa i działania trochę pomagały dorosłym, bo żaden dorosły nie lubi, kiedy rzeczy i zdarzenia wymykają mu się spod kontroli. Ale, na szczęście każdy dorosły ma w sobie także dziecko, którym był kiedyś. I właśnie to dziecko obudziło pewnej nocy Mamę i Tatę. Wyszli do ogrodu i zobaczyli, jak mały, niebieski ptaszek rozmawia z ich córką. Zapłakali oboje ze wzruszenia i wtedy Zimorodek postanowił zabrać ich do swojej historii. Jeszcze tej nocy wyruszyli wszyscy do zapomnianego parku i stanęli pod starym dębem. Drzewo nie mogło powstrzymać radości na widok Dziewczynki. Rodzice wsłuchali się w szum liści, kołysali swe ciała rytmem poruszających się gałęzi, odkrywali dotykiem szorstką historię pochodzenia swojej córki i rozpoznali w drzewie siebie...
To, co ich łączyło było najważniejsze na świecie.

piątek, 31 marca 2017

SAATI, NIEBIESKI CHŁOPIEC

          

Bajka  dla wszystkich dzieci, mieszkających w dalekiej, niebieskiej"Amazonii",  która jest tuż obok. Przyjmujemy zaproszenie do Waszego świata.
  
                                          
                                      SAATI
                      - NIEBIESKI CHŁOPIEC     
      

              
       W dalekiej Amazonii, tak bardzo daleko, że musielibyście sobie bardzo długo wyobrażać to miejsce, była sobie indiańska wioska. Indianie mieszkający w niej byli, jak wszyscy ludzie: dobrzy i mniej dobrzy, szczęśliwi i mniej szczęśliwi, zwykli i mniej zwykli. Chciałabym opowiedzieć wam o pewnym mniej zwykłym chłopcu z małej chaty leżącej na południowym skraju tej wioski.
Chłopiec urodził się, jak to najczęściej bywało o świcie, ale chyba Wielki Duch przespał moment jego przyjścia na świat, bo chłopiec urodził się niewidoczny dla oczu. Tylko mama i tata, którzy patrzyli na niego kochającymi sercami widzieli, jaki był piękny. Trudno jednak żyć wśród ludzi będąc niewidocznym, dlatego w chatce zebrali się wszyscy, którzy mogli jakoś pomóc i doradzić. Dopiero jednak stary, mądry Szaman znalazł sposób na tę niewidoczność. Znalazł w głębi dżungli zioło, które nadawało kształty tam, gdzie ich brakowało. Trzeba było wykąpać chłopca w wywarze z zioła. Był tylko jeden problem: wywar był niebieski i wykąpany w nim chłopiec także stał się niebieski. Nie przeszkadzało to jednak nikomu: ważne było, że chłopiec stał się widoczny. Wtedy też otrzymał imię Saati – co w języku plemienia znaczyło: Niebieski.
Saati różnił się od innych dzieci:
- widział zbyt wiele i zbyt daleko, dlatego wolał chodzić tyłem
- deszcz palił jego skórę niczym ogień – dlatego chował się przed deszczem
- słyszał zbyt mocno. Szczególnie dźwięki tam-tamów, indiańskich bębnów sprawiały mu ból – dlatego zasłaniał swoje uszy
- nie mógł jeść tego, co jadły inne dzieci: żeby nie zniknąć musiał wyrzec się słodyczy, mąki i mleka
Ale Wielki Duch, za to, że zaspał przy narodzinach chłopca, dał mu niezwykłą umiejętność –
- Saati - powiedział Duch - będziesz rozumiał mowę zwierząt.
I tak się stało, choć chłopiec nigdy się tym przed nikim nie chwalił.
Kiedy było mu naprawdę trudno i źle, chował się w dziupli starego drzewa i tam słuchał rozmów zwierząt. Najbardziej lubił, kiedy śpiewały ptaki, które wołały go po imieniu.
Pewnego dnia Indianie przygotowywali się do wielkiego święta pożegnania lata. Mieli się z czego cieszyć: zgromadzili wiele pożywienia na porę deszczową, która miała wkrótce nadejść. Spichlerz wypełniony był po brzegi jedzeniem. W czasie pory deszczowej trudno byłoby zdobyć pożywienie, dlatego tak ważne były te zapasy. Pozwalały przetrwać wiele miesięcy złej pogody.
Wszyscy szli na plac w centrum wioski. Grały bębny a pierwsze krople deszczu spadały na rozgrzaną ziemię.
- Chodź z nami, chodź Saati – wołały dzieci,
- Może przyjdę później – odpowiedział Niebieski Chłopiec i, jak zawsze w takim zamieszaniu oddalił się tyłem w stronę swojego schronienia tuląc się przed bolącymi kroplami deszczu i zasłaniając uszy przed bijącymi dźwiękami bębnów. A kiedy wszyscy bawili się i świętowali Saati usłyszał groźne pomruki. To banda leniwych tygrysów knuła coś niedobrego.
- Spichlerz Indian pełen jest jedzenia – mówiły tygrysy
- My nie zebraliśmy niczego na porę deszczowa
- Trudno będzie ją przetrwać, jeśli nie zdobędziemy jedzenia – przekrzykiwały się drapieżniki
- Indianie będą dziś twardo spali – powiedział tygrysi przywódca – możemy w nocy okraść ich spichlerz z jedzeniem!
Tygrysy aż mruczały z zadowolenia – Tak, to świetny pomysł!
Saati zamarł z przerażenia – jeśli tygrysy ukradną jedzenie – pomyślał – umrzemy z głodu, bo już wkrótce strugi deszczu zaleją dżunglę. Nikt nie przetrwa. Co będzie z nami!?
- Muszę koniecznie coś zrobić, ale kto uwierzy małemu, niebieskiemu chłopcu? Kto da wiarę, że rozumie on mowę zwierząt?! Nikt mnie nie posłucha!
I wtedy przyszedł mu do głowy pewien pomysł
- Muszę dotrzeć do świętego bębna. Do tam-tamu w świątyni Wielkiego Ducha, który odzywa się tylko w najważniejszych sprawach. To będzie trudne zadanie!
Saati zrobił kilka głębokich oddechów. Musiał teraz, po raz pierwszy w życiu biec prosto przed siebie w deszczu i w dodatku zabębnić w tam-tam. Bał się ogromnie, ale nie było już czasu na zastanawianie się. Pobiegł do bębna i zagrał pieśń, która zwołała do świątyni wszystkich mieszkańców wioski. Kiedy przybyli Saati powiedział im wszystko, co usłyszał w dżungli.
- To niemożliwe! – mówili - jak mały niebieski chłopiec mógł zrozumieć tygrysy?To jakiś niemądry żart! Może coś ci się przyśniło Saati!
- Nie, nie to prawda! Musicie mi uwierzyć! - ze łzami w oczach wołał Saati
I wtedy z tłumu wyszedł stary szaman stając w obronie chłopca
- Posłuchajcie! – zawołał gromkim głosem – niebiescy ludzie nigdy nie kłamią. Zaufajmy chłopcu. Przełamał wszystkie swoje lęki, żeby nas ostrzec – pobiegł przodem w deszczu, zagrał na bębnach. Mógł przez to znowu zniknąć, a jednak się odważył!
I wtedy wszyscy uwierzyli .
Tej nocy tylko dzieci spały w namiotach. Dorośli wykopali wokół spichlerza wielki dół zasłaniając go gałęziami. O świcie z dołu dobiegały już ryki uwięzionych Leniwych Tygrysów.
Indianie tańczyli taniec zwycięstwa A Saati - spokojnie poszedł do swojej kryjówki, żeby słuchać opowieści ptaków o dzielnym niebieskim chłopcu.

wtorek, 7 lutego 2017

DZIEWCZYNKA Z KASZTANKA


     Historie także miewają swoje historie. Powiązane z ludźmi tak, jak ludzie powiązani są ze sobą. Subtelnie, nieoczekiwanie, czasem wprost, czasem przy okazji, ale zawsze po coś. Najpierw więc - Magda i jej ogromna życzliwość i mądrość, potem Pani Magdalena: gdyby nie Ona, pewnie ta historia nie pojawiłaby się tu dzisiaj, a gdyby nie dr Stefańska-Klar, w kasztanku nie zamieszkałaby Dziewczynka, gdyby nie ta Dziewczynka, pewnie nie byłabym w miejscu, w którym teraz jestem.
                          
                    DZIEWCZYNKA Z KASZTANKA


Jesień. Jesień jest kolorowa i szeleszcząca i łaskocze policzki babim latem. Ale jesień jest także kłująca.
Może to zauważyłaś?
Pod kupą igliwia drzemie kolczasty jeż. Głóg ostro broni swojej czerwieni, a krzewy pozbawione liści wyciągają na prawo i lewo suche gałązki. I oczywiście kasztany. Dziesiątki, setki, tysiące zielonych, naiglonych skorupek, które dojrzewają wśród palczastych liści.
Są różne drzewa. I różne owoce. Jabłoń kusi smakiem nagrzanym w słońcu, grusza rozlewa się po brodzie soczystą słodyczą, a śliwa czaruje fioletem.
Jednak najbardziej wyczekiwanym drzewem jesieni jest kasztanowiec.
W nastroszonej skorupie owoców, drzewo zazdrośnie chroni najbardziej brązowy brąz, jaki znam. I niezwykłą przyjemność sprawia mi dotknięcie tego brązu. Być może dlatego, że gładki, owalny chłód kryje obietnicę ciepła schowanego w samym środku. To zupełnie tak, jak u tego kasztanka z parku. Wiesz o tym na pewno, że zwykle małe, brązowe kulki kasztanów wyskakują ze skorupki kiedy są już wystarczająco dojrzałe, żeby przyjrzeć się światu. Słyszałam, że w niektórych skorupkach mieszkają chłopcy i dziewczynki. Wyglądają dokładnie tak samo, jak wszystkie dzieci...

Kasztanek spadł w idealnej porze przeznaczonej na spadanie z drzewa, (czyli o świcie, kiedy chudy ranek zapiera się piętami, żeby przesunąć grubą ciemność na drugą stronę) i w dodatku w idealnym do spadania miejscu. Mógł odbić się od kamienistej parkowej dróżki i bezpiecznie wyskoczyć z pękniętej skorupki. Ale to się nie zdarzyło. To znaczy: spadł, a jakże! Z impetem. Jednak Dziewczynka, która w nim urosła nie wyskoczyła ze skorupki. Właściwie to od samego spadania bardziej podobało jej się skakanie po twardych kamieniach. Przez cały czas, kiedy dorastała na drzewie nie była pewna kim jest, bo w żaden sposób nie mogła zauważyć się w całości. Dopiero silne uderzanie skorupki o kamienie dostarczyło jej niezbędnych informacji. Stuk, stuk! Skorupka, otulając ciasno Dziewczynkę, przekazywała informacje o uderzeniach. Wiedziała już, turlając się w dół ścieżki, że ma górę i dół. Jestem, jestem! Z dołu do góry, z dołu, do góry! To takie przyjemne uczucie. A kiedy ścieżka skręcała ostro raz w lewo, raz w prawo, poczuła, że ma także lewą i prawą stronę. To było wspaniałe uczucie! Wkrótce jednak znów zapomniała, jak czuła swoją dziewczynkowatość. To powodowało w niej uczucie zagubienia, niepewności i złości. Wspięła się więc na szczyt górki i po raz kolejny i kolejny turlała się w dół. Kręciło jej się w głowie, ale i to było niezwykle przyjemne, bo z tego wirowania tworzyły się nowe kombinacje kolorów i kształtów a w samym środku tego nowego świata tyle się działo! Czasem do samego środka kasztanka docierały jakieś sygnały z zewnątrz, przytłumione głosy i wrogie działania. Ktoś starał się rozłupać skorupkę, ale na szczęście kolcowata ochrona kłuła i przestraszała wszystko, co przychodziło stamtąd i dziewczynka mogła spędzać czas na poszukiwaniu miejsc, dzięki którym czuła, że ma dół i górę, prawo i lewo.
TO zdarzyło się zupełnie nieoczekiwanie. I TO przyszło z zewnątrz, (dziewczynka mogła dostrzec to „zewnątrz”, kiedy patrzyła z ukosa, przechylając główkę). Na skutek słów i dotyków, które uparcie pojawiały się codziennie, skorupka zaczęła pękać. Jakieś dłonie dotykały brązu w środku. Dziewczynka najpierw się przestraszyła, ale zauważyła jednocześnie, że niektóre dłonie są bardzo przyjemne i za tymi dłońmi podążają przyjemne głosy. Te głosy dotykały zlęknionego serca. I dla nich i dla tych dłoni warto było wyskoczyć ze skorupki. Bo tak naprawdę Dziewczynka czuła się bardzo, bardzo samotna. Nazwała więc tych, którzy dawali jej poczucie bezpieczeństwa: Mama i Tata. Jakże Mama i Tata ucieszyli się, kiedy zobaczyli kuleczkę, małą Dziewczynkę, która wyskoczyła ze skorupki. Wiedzieli, że jest inna niż te, które spotykali w parku, ale nie zamieniliby jej na żadną z nich...

niedziela, 1 stycznia 2017

PIERWSZY DZIEŃ TYGODNIA



Przyszedł. Nowy. Serdeczny. Dobry na sam początek:).
Dbajcie o kwiaty.
Pielęgnujcie to, co piękne i dobre.

Nie wchodźcie w układy.A będziecie szczęśliwi!


PIERWSZY DZIEŃ TYGODNIA

      W czasach, w których żył Szymon Ogrodnik, nie znano jeszcze dobrze, sztuki pielęgnowania kwiatów. Zachwycano się ich urokiem. Z racji wyglądu i zapachu, przypisywano im magiczne pochodzenie. Nadawano im nazwy, ale obawiano się czynić więcej w kierunku ich poznania, tak były kruche. Wystarczył podmuch wschodniego wiatru lub zbyt ostre południowe słońce, by po tym cudzie natury zostało tylko wzruszające wspomnienie.
Od wieków, zarówno Bóg, jak i Diabeł, widząc, jakie wrażenie robią kwiaty na ludziach, próbowali znaleźć sposób, by je oswoić, co było równoznaczne z wygraniem jednej z rund w walce o człowieczą duszę. W tym samym czasie, choć na dwóch przeciwległych wysokościach, Władca Niebios i Demon Czeluści wzięli pod opiekę kwiat. Barwny, pachnący i delikatny. Każdy z Nich opracował plan działania.
Diabeł przesadził na polanę cztery, potężne dęby, w których mieszkały cztery, wiekowe Czarty: doświadczone i mądre. Każdy Czart przypisany był od setek lat jednej z czterech stron świata: dziuple, w których mieszkały Czarty, skierowane były kolejno na Wschód, Zachód, Północ i Południe.
"Tak otoczony Kwiat będzie miał doskonałą opiekę" - pomyślał Diabeł i przykazał, by każdy z Czartów obserwował uważnie swoją część świata, a o określonej porze przekazywał informacje o słońcu, wietrze, temperaturze, wilgotności powietrza
i zachmurzeniu.
"Diabelski plan" - zachichotał. Spojrzał na doskonale urządzoną polanę i czując, że to, co wymyślił jest dobre, odszedł do swoich zajęć.
Czarty zbierały sumiennie wszystkie, potrzebne do właściwego rozwoju rośliny informacje i o umówionej porze pojawiały się u wylotu swoich dziupli, by przekazać je dalej. Każdy
z nich słał wieści w przypisaną sobie stronę świata. Płynęły więc na północ, południe, wschód i zachód, a żadna nie mogła trafić w sam środek polany...
Kwiat, pozbawiony opieki, umarł szóstego dnia.
Bóg zebrał najlepsze Chóry Anielskie ze wszystkich wysokości: te, które znały wszystkie bogactwa podziemnych źródeł Ziemi, te, głaszczące jej powierzchnię i te, które znały wszystkie obyczaje słońca i aury.
"Tak otulony kwiat będzie miał doskonałą opiekę" - pomyślał Bóg i przykazał, by każdy
z chórów obserwował uważnie swoją wysokość a o określonej porze przekazywał informacje o minerałach, wilgotności gleby i natężeniu promieni słonecznych.
"Boski plan"- uśmiechnął się przepełniony muzyką, czując, że to, co pojawiło się w Jego boskim umyśle jest przebiegłe. I odszedł do swoich zajęć.
Anielskie Chóry obserwowały uważnie wszystko to, co mogło wzmocnić rozwój rośliny
i o umówionej porze wyśpiewywały swoje pieśni. Dźwięki spotykały się na powierzchni ziemi, a uderzając o siebie brzmiącą siłą, zamieniały się w fałszywą, niezrozumiałą kakofonię...Zagłuszony kwiat umarł szóstego dnia.
Siódmego dnia Szymon Ogrodnik, wędrując doliną zauważył kwiat tak piękny, jak żaden inny. Zachwycił się jego urokiem. Usiadł przy nim i obserwował jego obyczaje, słuchał, jak rośnie i z wielkim wyczuciem poznawał wszystkie jego obyczaje i potrzeby. Opowiadał o tym ludziom, którzy przysiedli wokół, zauroczeni urodą rośliny i miłością człowieka.
Kwiat stawał się coraz silniejszy...
Pierwszego dnia nowego tygodnia dolina zakwitła niczym pachnąca tęcza.