czwartek, 28 lipca 2016

DUSZE GNIESZY

 Wiersz Lucyny pojawił się, pozostawił ślad i umknął. Nie mogę go znaleźć. Myślę sobie: może mi się przyśnił?
A na pewno przypomniał mi opowieść, którą napisałam kiedyś dla Agnieszki. Czasem mam wrażenie, że Agnieszka wycięta jest z kart "Biegnącej z Wilkami"


                                                       Dusze Gnieszy
Jest taka godzina na granicy dnia i nocy, na krawędzi ciemności i światła, między starym i nowym rokiem. Nikt jeszcze nie zdołał jej uchwycić, ani nawet nazwać. Wiadomo tylko, że jest i, że od czasu do czasu, o tej właśnie godzinie rodzi się kwiat, zwierzę albo człowiek. Kwiat naznaczony tym szczególnym czasem jest długowieczny, zwierzę zwinne, chłopiec waleczny a dziewczynka…otrzymuje dwie dusze. Tak, jak Gniesza. Jak większość z nas, znałam tę jasną dziewczynkę. Jej błękitne oczy, plamki rozgadanych piegów i poobijane z ciekawości kolana. Od zawsze wiadomo było, że Gniesza urodziła się o tej właśnie godzinie. Lgnęły do niej zwierzęta, kwiaty budziły się dla niej po zachodzie słońca a ludzie… kochali ją albo się jej bali. Albo jedno i drugie.
Gdziekolwiek była, czułeś, że nigdy nie jest sama. Czasem szła zatopiona w rozmowie, jakby prowadziła kogoś pod ramię, czasem zdawała się uciekać przed kimś i chowała się w spróchniałej olszynowej dziupli. Podczas najlepszej zabawy odwracała się i odchodziła nagle, nie odpowiadając na wołania rówieśników. Ale zawsze mogliśmy liczyć na jej radę i zainteresowanie. Gniesza słuchała, jak nikt inny nie słuchał i to, co mówiła zawsze niosło ze sobą mądrość budzącą zaufanie, mającą swoje źródło w przeżytych doświadczeniach całego plemienia. Wiedzieliśmy, że Gniesza miała dwie dusze: młodej dziewczyny, którą znaliśmy i Starej Kobiety, która przychodziła tylko do niej. Ten dar, który dla jednych mógł wydawać się błogosławieństwem, przecinał życie Gnieszy, jak bolesna rana. Nie potrafiła pogodzić się z losem, który został jej narzucony. Jej ciekawość świata zawsze podszyta była lękiem, naiwność spierała się z mądrością. Potrafiła stronić od ludzi tak bardzo, jak bardzo ich potrzebowała. Na świat patrzyła z perspektywy, która mogła wydawać się cyniczną a zarazem każde zło, każda podłość bolała ją niemal fizycznie. Gniesza dorastała i czuła się jak ptak , który wypadł z gniazda. Nie zagrzała nigdzie miejsca na długo: coś ją gnało, coś uwierało. To właśnie był mankament znajomości ze Starą Kobietą. Kiedy dziewczyna siadała, Stara Kobieta pojawiała się znienacka na krześle. Powodem bezsennych nocy było łóżko zajęte na wiele godzin. Samo towarzystwo Starej Mądrej Kobiety było często upragnione i wyczekiwane, ale ona sama gniotła Gnieszę w przeróżne miejsca. W miarę upływu czasu Gniesza czuła tę niewygodę coraz dotkliwiej i wierciła się przez to w życiu okropnie. Czuła dotkliwie każdą najmniejszą kość, z której składało się jej ciało.
Pewnego dnia Gniesza, jak oparzona, po raz kolejny wyskoczyła z fotela, na którym właśnie chciała usiąść: tuż pod sobą poczuła bowiem kościste ciało Starej Kobiety. Odwróciła się gwałtownie, spojrzała na gościa z wyrzutem i głośno zapłakała. Wtedy Stara Kobieta, nie podnosząc się z miejsca, zapytała szlochającą Gnieszę:
„ A dlaczego po prostu nie usiądziesz mi na kolanach?”



poniedziałek, 18 lipca 2016

PRAGNIENIE




                         Przez ostatnie dni wędrowałam z Yaa Gyasi.
To była nie tylko wędrówka z XIII- to wiecznej Ghany po wolność. To była podróż do samego środka ludzkich serc - tych tętniących miłością i tych pełnych nienawiści, tych odważnych i tych pełnych lęku. Taki człowiek...
"Droga do domu" to powieść, w której dotykasz ran zadanych przez ludzi i ocierasz się o  duchy zesłane przez bogów. Dlatego zrodziło się :

                                              PRAGNIENIE
Na skraju Starego Targowiska, w gorące lato południa Europy poznałam Starą Kobietę. Najpierw zobaczyłam jej spalone słońcem ramiona, które opowiadały przechodniom jakąś historię. Kobieta cała kołysała się w rytmie tych ramion, nadając przez to większe znaczenie słowom, które wpadały w kształtny cień wokół niej, żeby ochłodzić się, zanim zostaną znów przez nią przywołane. Dzięki temu niezwykłemu tańcowi udało mi się pojąć jej opowiadanie. I choć wydawało mi się zupełnie niedorzeczne, uległam jego urokowi…
„Ona od zawsze czuła, że jest wyjątkowa, że Jej istnienie zostało zauważone. Przez świat. Choć ograniczał się on do miękkich ramion otaczających ją kobiet, głośnego śmiechu mężczyzn pachnących tytoniem i rozpoznawalnego brzmienia kroków uderzających o bruk białej uliczki. To, co tworzyło jej rzeczywistość było po to, żeby potwierdzić wyjątkowość Jej bycia tu. Każdy poranek przynosił zapowiedź tego, kim była i kim będzie. Każdy wieczór był zapowiedzią czekającego dnia. Kosztowała kolorów życia w zgiełku, w ruchu, w poszukiwaniu tego, co mogłoby stać się spełnieniem.
Kiedy dorosła, ubrała wygodne buty, zabrała ciepłą kurtkę i wyruszyła w drogę.
( Możliwe, że ten wstęp o początku drogi pasowałby raczej do bohatera o twardym imieniu, ale pozwólmy Jej na to: nie mogła przecież potwierdzić swej niezwykłości stojąc w miejscu). Pamiętała o zapakowaniu wszystkich drobiazgów, z którymi była związana i o zabraniu rzeczy potrzebnych w podróży, (mam znajomą: Ulę. Ula mawia o takich osobach, że mają solidnie zapakowaną walizkę). A były tam: wołanie do domu po zachodzie słońca, szorstki zarost ojcowego policzka, słony smak potu po turlaniu się z górki, widok zastygłej twarzy dziadka, zdany egzamin i ciasto ze śliwkami.
Oddychała zdarzeniami, które działy się po drodze. Była dobra i zła, płakała, śmiała się , bawiła, nudziła, pracowała
i czekała… na tę najwłaściwszą chwilę, w której dokona się coś, co spowoduje, że zobaczy Ją i doceni świat, który z dnia na dzień stawał się coraz większy i coraz bardziej ludny, że zachwyci się, nazwie Ją po imieniu. Będąc w nieustającym ruchu trwała jednocześnie zawieszona pomiędzy oczekiwaniem a spełnieniem.
Pewnego dnia, będąc w drodze poczuła ogromne pragnienie. To palące uczucie zaprowadziło Ją nad rzekę. Kiedy pochyliła się nad wodą zauważyła, że nie jest sama: tuż obok niej pochylała się Inna kobieta. Inna była tego samego wzrostu, co Ona. Miała tak samo spięte włosy. Tak samo przekrzywiała głowę, kiedy słuchała rzeki. Twarz miała tę samą. Tylko na dłoniach Innej leżały kamienie: mokre jeszcze, dopiero co wyłowione z wody. Ona przyglądała się im z ciekawością: Lśniącym i pięknym. Kusiły światłem, w którym Inna przeglądała się jak w lustrze. Ona zapytała łapczywie o te niezwykłe klejnoty, wyciągnięte tak łatwo z dna rzeki.
Inna nie dała się prosić. Zresztą sprawiała wrażenie, jakby oczekiwała na to pytanie: jakby przynależało ono do Niej.
I była w tym pewna oczywistość: ostatecznie obie w tym właśnie momencie znalazły się nad rzeką. Inna wyjaśniła,
że wyłowiła dla Niej trzy pragnienia zaklęte w magicznych kamieniach: pragnienie miłości, miejsca w świecie i szczęścia. Jeśli Ona zechce, może zabrać kamienie. Rzucając je kolejno przed siebie podąży za pragnieniem wpisanym w magię wyciągniętą z dna rzeki. Kamienie kusiły swym pięknem
a Inna…była przecież taka sama. Ona pochyliła się jeszcze nad rzeką by zaspokoić pragnienie, potem zabrała z dłoni Innej niezwykły dar. Tuż za zakrętem rzuciła przed siebie Kamień Miłości i poszła w stronę, którą jej wyznaczył. Wkrótce poznała Jego i doświadczyła miłości a potem ją straciła, choć była pewna, że Jej nigdy się to nie przydarzy.
Rzuciła więc przed siebie drugi kamień i poszła w stronę, którą Jej wyznaczył. Im dalej szła, tym więcej pojawiało się wokół niej ludzi podobnych do Niej, którzy pragnęli tego samego, co Ona. Jednych pokochała, inni bezprawnie zajmowali miejsca, które przynależały do Niej. Kiedy żyła w jednej części świata, wówczas druga nie znała Jej imienia. Nigdzie więc nie zagrzała miejsca.
W końcu udręczona tą podróżą, stanęła w połowie drogi, rzuciła przed siebie Kamień Szczęścia i poszła w stronę, którą jej wyznaczył. Ta podróż była szczególnie męcząca. Niewiele spała, bojąc się, że utraci ten najważniejszy zapach, najpiękniejszy widok, największe przeżycie, które na zawsze uczyni Ją szczęśliwą. Zapadła na niepamięć wspomnień, bojąc się, że nie wystarczy Jej miejsca na gromadzenie kolejnych chwil, które mogłaby nazwać szczęśliwymi.
Nie zauważyła nawet, jak szybko urosły Jej dzieci.
Ponieważ jednak ziemia jest okrągła i jeśli wyruszysz z jednego miejsca i będziesz szedł wystarczająco długo,
to w końcu dotrzesz do tego samego miejsca, z którego wyszedłeś. Ona szła już wystarczająco długo. Najpierw usłyszała szum wody, a potem zza zakrętu wyłoniła się mgiełka kropel zwiastująca rzekę. Poczuła łzy w gardle:
to tu otrzymała swoją możliwość a wracała pokonana nie odnalazłszy rzuconych kamieni. Jednak pragnienie nie pozwoliło Jej minąć tego miejsca. Zechciała znów poczuć orzeźwienie.
I kiedy pochyliła się, zauważyła Inną leżącą martwą na brzegu rzeki. Na skroni Innej zakrzepła strużka krwi a obok leżały trzy kamienie. Ona nie podniosła żadnego z nich. Była wolna…”
Na skraju Starego Targowiska, w gorące lato południa Europy Stara Kobieta opowiada swoją historię. W jej spalone słońcem ramiona tulą się dzieci. Wygląda jakby była trochę wariatką, a trochę jakby świętą. I wtedy miejsce obok niej, w którym przystanęłam, zdaje się być najważniejszym miejscem na ziemi, a czas, w którym snuje swą opowieść wyznacza wzruszenie chwili, która po prostu jest.





                                               

sobota, 2 lipca 2016

OPOWIEŚĆ GÓRY


 

   Kiedy mijam ludzi, wiem, że każdy z nich niesie swoją opowieść. Czasem udaje mi się zajrzeć w ich serca...Tym razem historię o Nich opowiedziała mi Góra. Ona też ma swoją opowieść, ona też ma opowieść...

   OPOWIEŚĆ GÓRY

Mogłabym pomyśleć, że znam tę opowieść, że gdzieś już spotkałam tę Dziewczynę i tego Chłopca, że znam ich twarze
i losy, ale niby skąd, skąd mogłabym ich znać? Pewnie tylko mi się zdaje, bo tak często słuchałam tej pieśni, którą wiatr przynosił do mojej chaty z samego szczytu a w końcu i sama Góra mi ją opowiedziała. Chyba potrzebowała słuchacza, który da jej przebaczenie, bo sama czuła się odpowiedzialna za los tych dwoje. Bo to właśnie ona połączyła ich dusze
i ciała. Jest taka przepowiednia, która mówi, że góra może połączyć dwoje ludzi w samym środku słońca, w samym środku ich tęsknoty. Kiedy się pojawili, słońce stało w zenicie a oni spragnieni byli miłości, jak wody ze źródła. Zapomniała tylko Góra o jednym przykazaniu przepowiedni: nie zajrzała w ich serca. Dziś ją usprawiedliwiam: tak bardzo przejęła się ich losem...
Oboje byli poranieni i obiecali sobie, że zaczną nowe życie,
że stworzą nową opowieść. Dziewczyna bała się, że nie zdoła zaufać nowej miłości, że kiedyś zerwie się do biegu i ucieknie a przecież nie chciała skrzywdzić ukochanego. Wtedy on tulił ją do siebie i obiecywał, że zawsze za nią pobiegnie, że ją dogoni. Robiła więc okłady z ziół i przykładała do jego ran. Pieściła i całowała bolesne miejsca. Stawał się coraz silniejszy. Ona wciąż borykała się ze swoim bólem. pojąc się obietnicami, które składał. O dalekich podróżach, o domu,
o szczęściu. On patrzył na nią z zachwytem: była czuła, mądra
i inna od tych, które znał. Wiedział, że przeżył tyle upokorzeń i smutku, iż należy mu się wreszcie ta miłość. Należy mu się ta Dziewczyna. Ona dała mu całą siebie, on dawał jej to,
co mógł kupić: zasługiwał na to, by zachwyciła się tym,
co mógł jej najlepszego dać. Nigdy jednak nie odważył się dotknąć tego, co wciąż ją bolało. Bał się smutku, który nosiła w swoim sercu. I opowiadał o tym, co jeszcze dobrego może im się przydarzyć. Tymczasem wciąż zabierał dziewczynę na szczyt Góry, która była ich sprzymierzeńcem. Nigdy dalej. Jakby bał się, że czar pryśnie. Tam przecież było im tak dobrze. Sam zaś wyruszał w podróże piękne i dalekie. Lubił, kiedy dziewczyna tęskniła za nim, kiedy czekała ze swoją miłością. Kiedyś przywiózł jej kamień: piękny i lśniący. Wypełniony ogniem
i wiekami historii ziemi, z której pochodził. Stał się cudowną obietnicą. Wtedy też dziewczyna zatraciła się w miłości. Zapomniała o sobie, o tym, że kiedyś śpiewała, że snuła śpiewem historie. Zresztą on i tak nie słuchał jej śpiewu. Wolał przeglądać się w jej oczach i słuchać siebie w jej głosie. Mijały lata. Góra lubiła tę miłość, ale słońce zachodziło
na zimę i jej odbicie kładło się długim cieniem na ziemię.
Wtedy dziewczyna czuła coraz większy ból a chłopiec, nie mogąc na to patrzeć, schodził na długo w doliny. Ostatkiem sił powiedziała mu, że znów chce być szalona, że brakuje jej śpiewu i wiatru. Ale on w dolinie spotkał już Inną, która była taka sama, jak on. I zabrakło mu sił, żeby pobiec
za Dziewczyną. Odszedł więc bez słowa. Dziewczyna wołała zagubiona. Góra słyszała jej płacz i czuła jej ból. On był już zbyt daleko. Tam, w dolinie kończyła się magiczna moc przyrody. Dziewczyna przestała dla niego istnieć.
Zaczęła znikać. Z dnia na dzień było jej coraz mniej: zapomniała o sobie, o swoim śpiewie. Wtedy Góra zapłakała.
I przypomniała sobie, że nigdy nie zajrzała w ich serca...Zaczęła wołać Dziewczynę. Wabić wiatrem i śpiewem ptaków. Wreszcie Dziewczyna ją usłyszała. W samym środku słońca, resztką sił wspięła się na sam szczyt, trzymając w ręku kamień, który był jej największym skarbem. Góra utuliła Dziewczynę i zmusiła ją, by zostawiła na szczycie kamień. Potem pomogła jej zbudować dom u swoich stóp. Poznała serce Dziewczyny, pokochała jej śpiew i nakazała echu,
by rozniosło go w świat. Odtąd ludzie przychodzili pod chatę, by słuchać magicznych pieśni, które goiły rany. Pewnego dnia do jej drzwi zastukał mądry i prawy człowiek przywołany pieśnią dobiegającą gór. Narąbał drew na opał, dotknął ran Dziewczyny i dołączył do pieśni. Potem żyli długo i szczęśliwie. A Chłopiec? Nie wiem, co się z nim stało. Wszak serce miał z kamienia...