piątek, 19 sierpnia 2016

TAJEMNICA GARBU


   Ktoś zapytał mnie ostatnio, dlaczego nie chcę wrócić do szkoleń z zakresu komunikacji. Starałam się odpowiedzieć, wyjaśnić, wyłuszczyć:) i wtedy przypomniałam sobie pewną historię... powstała kilka lat temu, ale wciąż wydaje się być aktualna. Mam wrażenie, że rozpoznaję i  mijam magów komunikacji, ale jakoś tylko z Garbusem mogę się porozumieć

                         Tajemnica garbu

Czy zauważyłeś, że kiedy dorosłeś przestałeś spotykać karły i ludzi noszących na swoich plecach garby? Ja także...
Nie wiem, czy w biegu i zawirowaniu codziennego życia nie dostrzegamy ich, czy też oni zeszli nam z drogi wiedząc, że wzrok nasz i tak podąży
w innym kierunku.
Kiedyś znałam Garbusa, który, odkąd wszyscy pamiętali, zawsze był Garbusem. Nikt nie wiedział, ile miał lat. Ja myślałam, że Bóg stworzył Go u samego zarania dziejów. Widziałam Garbusa praktycznie wszędzie. Chodził ze wzrokiem utkwionym w ziemię. Przystawał niezauważalny i wsłuchiwał się w rozmowy, które, niczym fale niesione przez wiatr, kołysały nim, jak łódką rybaka. Łowił znaczenia słów
i barwę tonów, obserwując poruszające się nogi rozmówców.
Już wkrótce, obserwując rozgadane stopy obute w sandały, klapki, półbuty, kozaki i trapery usłyszał prawdziwą mowę ich właścicieli.
A często, jak sam się przekonał, słowa, które dobiegały do niego z góry, odbijały się od butów i niczym kopnięte psy skowytały i skamlały,
kiedy ludzie odbierali im prawdziwe znaczenia. Garbus studiował tę prawdę wiele lat i w końcu stał się specjalistą w dziedzinie mowy butów. Ludzie mający problemy i lęki, przynosili mu wiele par butów, by znów nadał sens i znaczenie słowom.
Garbus, mając niezwykłą intuicję i wieloletnie doświadczenie, nigdy nie dawał się oszukać zdaniom wielokrotnie złożonym, zawierającym podmioty, orzeczenia, imiesłowy, przymiotniki i przysłówki.
Prawdziwą pointę znajdował zawsze w wyglądzie butów, stukaniu obcasów, szuraniu podeszwy i w tańcu uwięzionych stóp. Sława jego i rozgłos rozniosły się po świecie niczym sława najmodniejszej kolekcji obuwia.
Pewnego dnia odwiedził Garbusa człowiek w gustownych,
skórzanych butach. Mówiły one oszczędnie i spójnie o ich właścicielu, który kontrolował stukanie obcasów, szuranie podeszwy i taniec stóp. Rozmówca, a był nim Mag Komunikacji, zaproponował Garbusowi, by ten zdradził mu tajemnicę swego sukcesu, w zamian za tajemnice, które posiadł Mag w ciągu lat swoich obserwacji, a które dotyczyć miały mowy rąk, oczu i twarzy. Garbus zgodził się i rozmawiali przez wiele godzin o swych doświadczeniach. Mag Komunikacji wydawał się usatysfakcjonowany. Zabrał swoje gustowne buty i odszedł.
Jednak po kilku miesiącach wróciły buty niosące Maga.
Tym razem były bardziej niecierpliwe. Trochę nawet rozzłoszczone.
-„Zdradziłem ci wszystkie tajniki mej wiedzy” – powiedział Mag –„a ty mnie oszukałeś. Nie jestem tak doskonały jak ty, a zatem nie wyjawiłeś mi największej tajemnicy swego sukcesu”.
-„Wiesz przecież, że nigdy nie mógłbym skorzystać z twojej wiedzy” – odpowiedział mu Garbus – „mój garb nie pozwala mi sięgnąć do rąk, oczu i twarzy rozmówcy. Dałem ci tyle, ile ty dałeś mnie. Ale nie chcę być posądzony o nieuczciwość.
Skoro nalegasz, odstąpię ci największą moją tajemnicę. Zabierz ją i odejdź”.
Nigdy więcej nie spotkałam już Garbusa.
A Mag Komunikacji? Wrócił tam, skąd przyszedł i do dziś miota się przeklinając garb, który wyrósł mu tamtej nocy.

sobota, 13 sierpnia 2016

ZAPACH MATKI BOSKIEJ

             Zapach tego nadchodzącego święta zaczął już unosić się po ziemi spojonej deszczem. Zapach ziół  i obietnicy tego, że ziemia może spotkać się z niebem...
 

Zapach Matki Boskiej

       Świt zapowiadał upalny dzień. I choć rosa jeszcze poiła ziemię, to gorący wiatr przynosił już od piasków gęste ciepło. Było to być może w Jerozolimie, a być może w Efezie. Ludzie wiary, udręczeni smutkiem, śnili jeszcze sen Matki Bożej złożonej w kamiennym grobie. Tylko ptaki obudziły się wcześniej niż zwykle, bo pierwsze poznały tajemnicę: Matki Boga nie było w grobie. Niebo przyszło po Nią tej nocy, by pozostała tam na zawsze. Zniecierpliwione ludzką opieszałością ptaki, zatoczyły krzykliwy krąg nad głowami wędrowców zmierzających do miasta. Południowym traktem szedł kupiec, marzący o bogactwie i nowych towarach, doradca podatkowy szukający przygody i barwnego życia, lekarz gnany złą opinią i kobieta, której tajemnicy nie znał nikt. Zaintrygowani poszli za głośną gromadą. Kiedy wreszcie dotarli do obrzeży miasta, słońce wysuszyło rosę i obudziło mieszkańców. Ptaki, uspokojone, w ciszy osiadły na gałęziach drzew, nieopodal garstki modlących się ludzi. Wędrowcy, wsłuchując się w szept modlitw, odkryli, że stali się świadkami niezwykłego zdarzenia. I choć niewiele wiedzieli o życiu Matki Chrystusa, podeszli z namaszczeniem do pustego grobu. Przywiodła ich tam cisza, która pachniała intensywną wonią rozsiewaną przez kwiaty i zioła rozsypane na kamiennej posadzce. Zapach był urzekający i nieznany. Otulał łagodnie najpierw stopy, potem unosił się zwiewnie, ogarniając ciało i wypełniając myśli. Poczuli się zdrowi i silni, jak nigdy dotąd. Zapragnęli zabrać tę woń z sobą. Była tak gęsta i silna, że pakowali ją w sakwy i słoje. Tak wiele, ile zdołali unieść. Wiedzieli, że teraz rozpoczną nowe życie, o jakim nie marzyli dotąd i czuli wdzięczność za tę szansę.
Kupiec poszedł na zachód z gotową już strategią: za wielkie pieniądze sprzedawał uzdrawiający zapach ludziom możnym i wpływowym. Odpędzał sprzed drzwi swojego domu tych, którzy nie mogli mu wystarczająco dużo zapłacić. Mówił: "to wyśmienity towar, nie mogę sprzedawać go za bezcen byle komu, bo stracę poważanie dobrych klientów, a towar stanie się bezwartościowy. Muszę zabezpieczyć byt swojej rodziny" - dodawał - "bo przecież zapach kiedyś się skończy". Bogacił się więc i był poważany, dbał o byt swej żony i syna. Pewnej nocy odwiedził go w tajemnicy niezwykle wpływowy człowiek, który słysząc o uzdrawiającej mocy zapachu, a cierpiąc na nieuleczalną chorobę, chciał kupić ten magiczny lek. Kupiec bił się z myślami: "mam ostatnią fiolkę zapachu, jeśli oddam mu ją, sam pozbędę się leku". Ale przybysz nie chciał ustąpić. W końcu skusił kupca złotem i zaszczytami.
"To dobry interes. Mając pieniądze i władzę mogę wszystko" - pomyślał - " Moja rodzina będąc tyle lat w otoczeniu cudownej woni stała się silna i zdrowa". Minęło wiele lat. Syn kupca ożenił się a kupiec i jego żona, mimo wieku czuli się silni i zdrowi. Nad życie kochał kupiec wnuka, który rósł u jego boku. Pewnej nocy do domu ojca wbiegł zrozpaczony syn: dziecko zachorowało nagle i lekarz nie daje im żadnej nadziei. Trzeba im cudu. Kupiec pobiegł do sejfu i wtedy przypomniał sobie wizytę człowieka, któremu sprzedał ostatnią fiolkę zapachu. Próbował jeszcze zebrać odrobinę, która pozostała na pustym miejscu po naczyniu, ale nie starczyło jej, by uratować wnuka. Rozpacz zabiła kupca i jego żonę. Zaszczytne stanowisko objął ktoś inny. Syn z bólu przepił majątek.
Doradca podatkowy, idąc na wschód, wyobrażał sobie swoje życie, które odtąd miało nabrać koloru, smaku i zapachu. Ale nic już nigdy nie mogło go zadowolić. Znów szukał emocji i przygody, uniesienia i magii. Cudowny zapach schował głęboko w kufrze na strychu. Na czarną godzinę. "Kiedy będę w potrzebie skorzystam z jego mocy" - myślał - "jeszcze nie teraz, to musi być niezwykły dzień, to musi być wielka potrzeba". Tak minęły lata. Pewnej nocy dom, w którym mieszkał doradca spłonął, a On sam zginął w płomieniach.
Lekarz, młody i silny, zdołał unieść najwięcej magicznej woni z grobu Matki Boga. Już wkrótce cała północ znała nazwisko tego wybitnego specjalisty, bezbłędnego diagnostyka, świetnego fachowca. Zapraszano go na sympozja, obdarzano tytułami, podziwiano jego umiejętności. Zapachu, który lekarz zabrał z sobą tamtego dnia było coraz mniej. Nie zmartwił się tym jednak: przez te wszystkie lata uwierzył, że to on sam jest sprawcą uzdrowień. Leczył więc nadal nawet bez magii zaklętej w pachnących fiolkach: władczy i pewien siebie. Wkrótce miał na sumieniu wiele ludzkich istnień. Zbyt późno przegnano go z tej części świata, ze wstydem wykreślając z pamięci.
Kobieta zabrała wtedy najmniej zapachu. Miała z sobą tylko torbę podróżną przepasaną przez ramię, pięć sznurów czosnku zawieszonych na szyi i kilka buteleczek ziołowych nalewek. Co mogła, włożyła do torby. Czosnek zanurzyła w pachnącym powietrzu, resztę zaś dodała do nalewek: uważnie, tak, by nie rozlać cennej zawartości. I wróciła tam, skąd przyszła. Na Południe. Z czułością przywitała chatę nad bagnem. Otworzyła skrzypiące drzwi, nakarmiła ptactwo, zebrała zioła, by dodać do nich skarb z grobu nieznanej jej dotąd Maryi. Każdego ranka witała myślą Tę, która dała jej moc leczenia ludzi Południa cudowną wonią. Każdy, kto przychodził do Zielarki, otrzymywał, wraz z odpowiednimi ziołami, taką samą dawkę cudu. To on - zapach, decydował o procesie leczenia i sposobie powrotu do zdrowia. Niektórzy otrzymywali siłę, by odejść w pokoju, inni zdrowieli na długie lata.
Wieść o Kobiecie rozeszła się wkrótce na cztery świata strony i echem odbiła się o schowane zaułki wstydu, aż dotarła do jednego z tych, w których ukrywał się wygnany Lekarz. Przypomniał sobie Kobietę i postanowił namówić ją, by podzieliła się z nim zapachem w imię niezwykłego przeżycia, jakiego przed laty wspólnie doświadczyli. Mówił o sławie, bogactwie i zaszczytach, ale ona odeszła bez słowa. Wtedy Lekarz wypuścił w południową część świata ujadającą plotkę o złych mocach, których używa Zielarka, by pod pozorem uzdrawiania zdobyć ludzkie dusze. Kiedy umierała, oskarżona o Zło, nie winiła ludzi: to, co magiczne i nieznane wzbudziło w nich lęk i przerażenie, choć ta magia była prawdziwą mieszanką tego co z nieba, z tym, co z ziemi. Lekarz skradł z bagiennej chaty mikstury i mieszanki, ale nie znając ich właściwości, nigdy ich nie użył. Wkrótce odebrał sobie życie.
Podobno po Zielarkę wyszła sama Matka Boska.
Lekarz nie miał przyjaciół w niebie.