niedziela, 30 kwietnia 2017

PO DRUGIEJ STRONIE OGNIA

Skoro rozpoczęła się Noc Walpurgi, nie może obyć się bez ognia :). Zdarzyło mi się onegdaj przejść po rozżarzonych węgłach. I wiem, że nie zawsze jest na to czas, że każdy musi znaleźć właściwy dla siebie moment.
I wiem też, że kiedy ten moment już nastąpi,  można zabrać ogień na własność, na zawsze...


               PO DRUGIEJ STRONIE OGNIA




Kiedy świat budził się do życia, uczył się dnia i bał się nocy. Rośliny, zwierzęta i ludzie grzali się w słońcu, jakby chcieli zatrzymać w sobie ciepło i siłę. Śmiałkowie często wspinali się na najwyższą górę, chcąc zabrać na ziemię choć odrobinę ognia ze słonecznej kuli. Nikomu się to jednak nie udało, co gorsze – żaden z nich nigdy nie powrócił do wioski. Noce nadal były zimne i straszne, ostre zimy zabierały kobiety, dzieci i starców. Wydawało się, że ludzie słabsi niż inne twory Boga, nie przeżyją na ziemi pozbawionej ognia. Ale wciąż potrafili cieszyć się z życia, które pozwalało im oddychać rześkim, porannym powietrzem, którego pieśni i tańce kołysały rytmicznie ludzkie ciała i dusze, o którym opowiadano legendy i baśnie.

Ludzi tych pokochał Kruk – odwieczny mieszkaniec przestworzy. Widział w nich mądrość i siłę, którą Bóg, zamiast w ciało – tchnął w nieśmiertelną duszę. Kruk towarzyszył śmiałkom, wyruszającym po ogień słońca i płakał nad losem tej beznadziejnej wędrówki. Ogień bowiem nie od słońca pochodził.

Pewnego dnia usłyszał trzy pieśni trzech młodych kobiet żegnających swych narzeczonych – trzech braci, którzy o świcie mieli wyruszyć na Górę Słońca. Kobiety były tak piękne, a ich pieśni tak wzruszające, że Kruk, znający wszystkie tajemnice nieba, postanowił tę najważniejszą zdradzić wreszcie ludziom. Tej nocy trzej bracia mieli jeden sen – szli za Krukiem, który wskazał im drogę do miejsca, zwanego Ścieżką Ognia – na samym końcu tej ścieżki, stała wbita w ziemię żagiew płonąca wiecznym ogniem. Kruk przestrzegał: „Aby przejść przez żar płonącej ścieżki, zostaw na jej początku wszystko, co masz”.

O świcie bracia opowiedzieli sobie nawzajem sen, a kiedy ujrzeli Kruka, wiedzieli już, że poznali boski sekret. Przez całe tygodnie wędrówki ptak towarzyszył im i chronił ich, a oni nawet przez moment nie wątpili, że idą dobrą drogą…

Najpierw usłyszeli szum: inny od tego, który rodził się w koronach drzew. Szum ten rozchodził się w ich ciałach gorącym drżeniem radości i obawy zarazem. Potem poczuli ciepło i żar tak wielki, że aż grał pieśnią stłumionych bębnów. Wreszcie zobaczyli ogień, którego opisać nie umieli, bo nie było jeszcze w ludzkiej mowie słów, które mogłyby go nazwać.

Bracia w milczeniu uścisnęli się – wiedzieli, że przed nimi najtrudniejsza próba. Płonąca żagiew, tak jak we śnie, stała wbita w ziemię na końcu płomiennej ścieżki.

Pierwszy wyruszył najstarszy brat, lecz musiał zejść ze ścieżki, bo złoto, które miał w kieszeniach topniało, parząc go boleśnie. Drugi, wyruszył brat średni, ale musiał zejść ze ścieżki, bo myśli o sprawach, które pozostawił w domu, zwalniały tempo jego marszu i potykał się, parząc stopy.

Trzeci wyruszył brat najmłodszy, na trawie położył obrazek z wizerunkiem ukochanej – „zabiorę go, gdy wrócę” – pomyślał i poczuł jak trawa chłodzi jego stopy. Szedł przez ogień, widząc żagiew na końcu ścieżki. Zabrał ją i wrócił do czekających nań braci.

Przyszli do wioski szczęśliwi – każdy zrobił to, co było wtedy dla niego najlepsze. I o wszystkich do dziś wdzięczni ludzie śpiewają pieśni…

Ale tylko jeden z nich przyniósł ogień.






sobota, 22 kwietnia 2017

DLA MAMY DZIEWCZYNKI Z KASZTANKA

    
       Kiedy pojawiła się Dziewczynka z Kasztanka, nie przypuszczałam, że na dalszy ciąg tej historii będzie ktoś czekał. Z bajkami dzieje się tak, że żyją sobie trochę własnym życiem, a kiedy "piszą się" dla osoby o konkretnym imieniu, to w ogóle wymykają się spod kontroli :) Sama byłam ciekawa, jak zakończy się ta historia

   DLA MAMY DZIEWCZYNKI Z KASZTANKA


     Codzienność poruszała się wokół Dziewczynki niezrozumiale. Wirowała i hałasowała, oślepiała i kłuła z każdej strony. Dziewczynka nie miała już na sobie kasztankowej skorupki, więc odczuwała wszystko boleśnie na całym ciele. Broniła się tak, jak potrafiła najlepiej, choć innym trudno było to zrozumieć. Bardzo chciała poznać i pojąć to, co działo się z daleka od kasztanowca. Dotykała więc wszystkiego i chciała wchłonąć, połknąć nowy świat, żeby go oswoić. Może wówczas Mama i Tata mogliby także być w środku, bo chociaż wydawało jej się, że mówiła do nich bardzo głośno i wyraźnie, nie słyszeli jej. Widziała ich i czuła, ale wciąż było ich za mało i robiła wszystko, żeby nie pozwolili jej zniknąć. Bo przecież to dla nich wyskoczyła ze skorupki.
Tak naprawdę nikt nie znał jej prawdziwej historii...
Tylko on, ten mały Zimorodek, który wczoraj wieczorem przysiadł na wiśni, rosnącej tuż za moim oknem. A ja zawsze zostawiam uchylone okno. Żeby sny i opowieści mogły wchodzić przez nie prosto w noc pokoju...
Dziewczynka urodziła się nie tak dawno, opowiadał ptaszek, ale z własnej woli. Dotąd rosła na rozłożystym kasztanie otulona kolczastą skorupką. Kiedy usłyszała głosy Mamy i Taty, tak bardzo zapragnęła być blisko nich, że postanowiła opu
ścić miejsce, w którym urosła. Ale miejsce to rządziło się surowymi prawami i nie można było tak bezkarnie go porzucać. Dlatego na drodze, tuż pod starą, rzeźbioną bramą, stanęła Mgła. „Jeśli chcesz odejść- powiedziała zimna strażniczka - musisz wiedzieć, że nigdy nie będziesz już Taka Sama”. Dziewczynka musiała się zgodzić. Tak wielką czuła tęsknotę za tymi głosami, które mówiły do niej czulej, niż jakiekolwiek inne. Stary kasztan patrzył, jak odchodzi. Był przepełniony smutkiem, ale zarazem dumą, że Dziewczynka odważyła się walczyć o swoje marzenie. Wydawała się taka bezbronna, ale nie mógł przeciwstawić się Mgle. Pochylił się więc i na dnie jej serca pozostawił swój pocałunek.
Mijały dni i tygodnie. Miesiące i lata. W tym czasie kolory hałasowały jeszcze intensywniej niż zwykle, zapachy drapały szorstko, a dźwięki odbierały słowom barwę.
Na szczęście były wspólne chwile, które Dziewczynka nazywała po swojemu. Kiedyś, obok domu przelatywał błękitny Zimorodek i rozpoznał Dziewczynkę z kasztanka. Postanowił zamieszkać tuż obok. Odtąd Dziewczynka nie czuła się już taka samotna. On rozumiał wszystko, co jej się przydarzało i nic go nie dziwiło. Wiedział, że świat przyniesiony w sercu dziecka, które urosło na drzewie, musi wyglądać inaczej.
Mama i tata starali się, jak mogli. A nie było to łatwe, wierzcie mi. Tylko Zimorodek dziwił się czasem i przekrzywiając małą główkę, zadawał sobie pytanie: po co? Mama, jakby słysząc go, mówiła w odpowiedzi wiele mądrych słów, których nie rozumiał ani ptaszek, ani Dziewczynka. Ale słowa i działania trochę pomagały dorosłym, bo żaden dorosły nie lubi, kiedy rzeczy i zdarzenia wymykają mu się spod kontroli. Ale, na szczęście każdy dorosły ma w sobie także dziecko, którym był kiedyś. I właśnie to dziecko obudziło pewnej nocy Mamę i Tatę. Wyszli do ogrodu i zobaczyli, jak mały, niebieski ptaszek rozmawia z ich córką. Zapłakali oboje ze wzruszenia i wtedy Zimorodek postanowił zabrać ich do swojej historii. Jeszcze tej nocy wyruszyli wszyscy do zapomnianego parku i stanęli pod starym dębem. Drzewo nie mogło powstrzymać radości na widok Dziewczynki. Rodzice wsłuchali się w szum liści, kołysali swe ciała rytmem poruszających się gałęzi, odkrywali dotykiem szorstką historię pochodzenia swojej córki i rozpoznali w drzewie siebie...
To, co ich łączyło było najważniejsze na świecie.