czwartek, 26 maja 2016

BAJKA O RUSZENIU DUPĄ


                                                                  

                                                 SEN MARA....

                                        Czasami sny śnię. Nieczęsto. A z pewnością: nieczęsto takie, które zapamiętuję. To tak, jak z bajkami: piszę, są w danym momencie ważne a potem przysiadają gdzieś we mnie, by co jakiś czas dać znać o sobie.  I ta dzisiejsza właśnie wróciła:


                BAJKA O RUSZENIU DUPĄ


Są takie miejsca w nas, w które wyłaniają się nagle, tak, jak nagle znikają niewytłumaczone. Miejsca, w których z łatwością odczytujemy symbole i sny. Nie wiem, gdzie ich szukać. Może w sercu, może w duszy, a może w umyśle. Każdy z nas ma takie miejsce i każdy zna drogę, która do niego prowadzi. Drogi te są różne: jedne szerokie, inne wąskie, uczęszczane częściej, albo zarośnięte, jak niedostępne leśne ścieżki. Nie wiem, jaka jest Twoja droga…
Kiedyś pewna kobieta opowiadała mi o starej Znachorce, z sąsiedniej wsi, która znała człowieka Widzącego. Z łatwością odczytywał znaki, czasem nawet przewidywał przyszłość. Chętnie odwiedzali go mieszkańcy wioski, prosząc o pomoc. Nie mylił się nigdy. Jeden tylko, jego własny sen nie dawał mu od lat spokoju i Widzący nie mógł znaleźć jego spełnienia. A śnił o skarbie, który schowany jest pod łóżkiem w jego chacie. Kiedy budził się o świcie, brał łopatę i kopał, szukając odpowiedzi na dręczące go pytanie. Mijały lata, rosła dziura pod łóżkiem a z nią niepokój nieodgadnionej wizji. Wreszcie, którejś nocy, Widzącemu przyśnił się inny obraz: torba podróżna, kij wędrowny i sandały. Wstał więc, spakował sakwę i wyruszył w świat. Wiele podróżował, poznawał nowe drogi, zbierał doświadczenia. Po długiej wędrówce wrócił do domu. Zmęczony ułożył się do snu i śnił sen, który nie pojawiał się już od dawna: o skarbie ukrytym pod łóżkiem. Wstał więc, wziął łopatę, odsunął łóżko spod ściany i zaczął kopać w innym miejscu. Już za chwilę usłyszał głuchy dźwięk uderzenia łopaty o drewno wieka, poczuł dreszcz emocji i już za moment wyciągał starą, pozłacaną skrzynię. Pochylił się nad nią, z łatwością otworzył…
A to, co zobaczył samego go zdumiało…

                      


czwartek, 19 maja 2016

ŚWIAT MAI



A gdyby tak otworzyć drzwi ku radości Twoich słów  przestrzennych  Lucyno                                                                  

    Świat Mai zawierał się w czterech ścianach jej pokoju. Pod kolorową ścianą stało metalowe łóżko, przy każdym poruszeniu grające dźwięcznie melodią sprężyn, (a, że nocny świat Mai przepełniony był tak samo barwnie, jak każdy dzień jej życia, wygrywane melodie składały się na całe gwiezdne kantaty). Przez środek podłogi przejeżdżał tramwaj: największą jego uciążliwością było to, że często się spóźniał i wówczas Maja musiała korzystać z żółtej taksówki czekającej cierpliwie na postoju tuż obok przystanku. Taksówka była w tak oczywisty sposób wpisana w krajobraz pokoju, jak oczywistym było to, że tramwaj spóźni się wówczas, gdy Mai najbardziej zależało na czasie. A na czasie Mai zależało bardzo. Nie najbardziej wprawdzie, ale wystarczająco, by Maja każdego ranka biegała w popłochu, buszując w głębokich szafach, których nigdy nie zdążyła zamknąć przed wyjściem. Czasem zamyślała się nad jakąś sukienką, albo zwiewną apaszką, które nie pasując już do niczego, (a szczególnie do mijającego czasu), przynosiły wspomnienie tak ważne, że Maja zatrzymywała je i znów czuła się spóźniona, tym samym zmuszając się do pośpiechu. Maja nigdy nie sprzątała swoich szaf, jakby bała się, że utraci wspomnienia, albo, że nie będzie już musiała się spieszyć, (a co wówczas będzie miała zamiast pośpiechu - nie wiedziała). Zupełnie inaczej wyglądały wnętrza szafek i szuflad, których w pokoju Mai było sporo. Rozciągały się na sporej przestrzeni pomiędzy aneksem kuchennym a szóstą po południu. Każdy przedmiot miał tu swoje miejsce, każdy był czysty i każdy czuł się potrzebny. Maja często otwierała swoje szafki i szuflady, korzystając z ich zawartości, zabierając coś na drogę, do pracy, do przyjaciół, (choć uważny obserwator mógłby zauważyć, że niektóre szafki były szczelnie zamknięte). W ciągu dnia pokój Mai był tak barwny, jak Ona: grał pachnącym światłocieniem zmieszanym ze zgiełkiem rozmów, muzyki, uderzeń klawiatury i tramwajowych dzwonków. Kiedy zapadał się deszczem, Maja rozkładała wielkie parasole i garnki, do których łapała deszczówkę a potem do sucha wycierała kałuże. Kiedy latem było zbyt gorąco, chłodziła się kroplistym chłodem spod prysznica. Mrozy spędzała pod grubą pierzyną, wychodząc z łóżka w ostatniej chwili. Wiosnę poznawała po okruchach błota schnącego na dywanie i po trawie rosnącej pomiędzy deskami podłogi.
Pokój Mai zmieniał się po szóstej. Już po zachodzie słońca wszystko zaczynało wyglądać inaczej. Pomiędzy pawlaczem a nogami stołu milkła ruchliwa dotąd ulica, robotnicy ubierali czyste spodnie, zostawiali plastikowe kubki i niedopałki papierosów, by iść do kina ze swoimi żonami a Maja ze strachem zerkała na te szafki, których wciąż nie mogła otworzyć. Wtedy wypełniała pokój planami, wierszami i spacerem.
W pokoju Mai było łóżko, stół, aneks kuchenny, szafy, szafki, ulica, przystanek, taksówka i…drzwi. Maja coraz częściej siadała pod nimi, zastanawiając się, co jest po ich drugiej stronie. Znała każde pęknięcie lakieru na gładkiej powierzchni drzwi i znała swoją ciekawość, kiedy przykładała ucho do ich chłodnej tajemnicy. Kiedy była cierpliwa, otwierała się niewielka klapka mieszcząca się w dolnej części i do pokoju wpadał zawiany szczur a kiedy była cierpliwa jeszcze bardziej, z tamtej strony wpychał się do jej świata tłusty królik, ledwo mieszczący się w przestrzeni niewielkiego przejścia. Maja zawsze wypytywała tych dziwnych przybyszów, skąd przychodzą i co jest po tamtej stronie drzwi. Wtedy szczur opowiadał o labiryncie podziemnych kanałów i rozkoszach nocnego życia a królik o smaku marchewki rosnącej na rozległych, ogrzanych słońcem polach. Ostatecznie zawsze te opowieści kończyły się kłótnią szczura i królika a zniecierpliwiona Maja usiłowała przepchnąć się przez klapkę na drugą stronę. Bezskutecznie. Ku złośliwemu zadowoleniu królika, który kiedyś, aby podkreślić, że Maja ZDECYDOWANIE nie zmieści się w klapce, zapytał, dlaczego nigdy nie nacisnęła klamki, (Maja odczytała to jako wyjątkową nieuprzejmość). Bo Maja bała się, że kiedy naciśnie klamkę, to drzwi okażą się zamknięte. Jednak, w obliczu tak wprost zadanego pytania, nie pozostało jej nic innego, jak nacisnąć chłodny metal klamki. Drzwi uchyliły się bez oporu. Nie mogę nawet wspomnieć o jakimś niepokojącym skrzypnięciu. Po prostu: zostały przez Maję otwarte.
Maja weszła na drugą stronę z zamkniętymi oczyma. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać: ciemności szczurzych kanałów, czy zapachu pól marchewkowych. Tymczasem poczuła pod stopami rześką rosę otuloną zielonością ogrzanej słońcem trawy. Uniosła powieki i usłyszała miękkie dźwięki budzącej się łąki i cień szumu pobliskiego lasu. Kiedy wsłuchała się w ten obraz, otaczające ją kolory nabrały kształtów, które mogła dostrzec wyraźnie: źdźbła trawy, pąki kwiatów otwierające się do nieba, ruch motylich skrzydeł ucieszonych lotem. Kiedy zamykała oczy, mogła tylko widzieć, kiedy je otwierała, mogła tylko słyszeć. Poczuła się zdezorientowana i właśnie, kiedy chciała się wycofać, dostrzegła ptaka, który wyglądał na zadomowionego tu.
Zapytała go więc – „czy istnieję, co jest prawdą?”.
Ptak nie wydawał się być zdziwiony pytaniem – „a co CHCIAŁABYŚ, żeby było prawdą?”
Maja nigdy wcześniej nie pomyślała w ten sposób. Zaczęła więc w rytm oddechu otwierać i zamykać powieki. Z wolna wszystko to, co było zadziwieniem stawało się jej prawdą. Oswajała świat, w którym się znalazła, a kiedy ruszyła przed siebie poczuła wiatr, który ciepłym dotykiem nazywał każde miejsce na jej ciele. Była tam już wystarczająco długo, by móc wrócić do swojego pokoju.
Ranek obudził ją drżeniem podłogi, przez którą odjeżdżał pierwszy tramwaj.
W pokoju Mai jest łóżko, stół, aneks kuchenny, szafy, szafki, ulica, przystanek, taksówka i otwarte drzwi.
Szczur i królik kłócą się za każdym razem, kiedy zastanawiają się, co Maja za nimi widzi.




środa, 18 maja 2016

OPOWIEŚĆ KRZYKU WARTA

                                     
                            
Marta ma Hanię. A Hania urodziła się dopiero co. Marta nie wyobraża sobie życia bez Hani, ale ten płacz... Jak ukoić, co z nim zrobić. Po co on, zrywający na równe nogi, szarpiący sercem. Jak go zatrzymać, jak z nim gadać? Marta sama wie najlepiej po co Hani ten płacz :




-„Płaaacz dziecka głośny, krzyyyk sprzeeedaję!!!” – wołał kupiec na miejskim targowisku. Wokół niego zgromadził się tłumek zaciekawionych gapiów. Takiego towaru nikt tu jeszcze nie proponował.

-„A do czegóż taki płacz przydać się może?” – pytali ludzie, bo może i warto byłoby kupić, ale też i ostrożni byli, bo może to oszust jakiś z tego kupca i tylko pieniądze chce wyłudzić.

-„A do wszystkiego, gdzie trzeba pokrzyczeć, albo popłakać” – odparł kupiec - „do straszenia wróbli w polu, albo kosów na wiśni, do wołania dzieci na kolację, do stróżowania na podwórku, do kłótni z sąsiadem o miedzę. I gdzie tam jeszcze chcecie, żeby głośno było, albo płaczliwie” –dodawał i natychmiast prezentował siłę towaru. Ci, co blisko stali, aż zasłaniali uszy, taki był głośny. Ten krzyk. Ten płacz.

- „No proszę, jaki świeżuteńki” – zachwalał kupiec – „a drugi taki, to nie wiadomo, kiedy znowu się pojawi. Bo to towar wyjątkowy”.

I bardzo był też drogi. Kupiec tak chciał się go już pozbyć, że wymyślił fortel: im drożej będzie chciał go sprzedać, tym bardziej będą o niego ludzie zabiegać, bo uwierzą w tę jego wyjątkowość. A płacz wyjątkowy był naprawdę! Bo tak głośny był, tak intensywny, (niemal nieprzerwany), że drugiego takiego nie znajdziesz z pewnością. Tu kupiec nikogo nie oszukał. Sam nawet żałował już trochę, że go chęć zysku omamiła, bo nie zaznał spokojnego snu, odkąd miał ten krzyk, ten płacz u siebie.

A skąd się w ogóle wziął taki głośny, taki donośny, taki zrozpaczony? Właściwie to już tak długo się tułał, że nie do końca wiadomo skąd. Umówmy się więc, że zza siedmiu gór i zza siedmiu rzek… Tam właśnie został zgubiony. To mogło się stać gdziekolwiek: w lesie, na spacerze, w pośpiechu. Prawdopodobnie, z tego, co pamiętał, (choć trochę, jak przez mgłę, więc nie do końca naprawdę), jakaś młoda matka włożyła pospiesznie dziecku smoczek do zapłakanej buzi, a jego wytrzepała z wózka wraz z okruchami bułki. Spadając uderzył się o kamień i stracił na moment przytomność. I był to najczarniejszy moment jego życia, bo wystarczył, by wózek oddalił się na zawsze. Potem chodził, pytał, płakał, ale nikt nie pamiętał ani wózka, ani matki, ani dziecka. A byli i tacy, którzy celowo, dla głupiej zabawy, albo wstydząc się swojej niewiedzy okłamali go i całkiem już zamącili drogę.

Nie wiedział, że tak naprawdę poszedł w zupełnie przeciwną stronę. Był umorusany, wystraszony i głodny, kiedy znaleźli go protestujący działacze. Wykąpali go, żeby dobrze wyglądał. Nakarmili kotletem i kapustą, żeby miał siłę, (niestety miał po tym posiłku także wzdęcia). Działacze wykorzystywali jego donośny głos na wiecach i demonstracjach. Wszystkie one zwoływane były przeciwko czemuś, albo komuś i musiały być bardzo głośne. Przez jakiś czas działacze byli zadowoleni z krzyku. Wkrótce jednak okazało się, że jest on zbyt niedojrzały i nieprzewidywalny. Jego płacz pojawiał się w zupełnie nieoczekiwanych momentach, (myślę, że często bolał go brzuszek z nadmiaru tłustej kiełbasy wyborczej). Pewnego dnia zgubili go więc w tłumie. Niby przypadkiem.

Jeszcze tego wieczoru zauważyła go pewna niania. Kiedy pochylała się nad zmęczonym i nieszczęśliwym płaczem, on myślał, że teraz wreszcie jego los się odmieni. O, jak bardzo się mylił! Niania włożyła go do swojej przepastnej torebki mając nadzieję, że tym razem zdrowo nastraszy te niegrzeczne, kręcące się, nieustannie gadające usmarkane dzieciaki. A potem nareszcie będzie mogła zająć się cerowaniem skarpetek. Na szczęście nie dowiemy się, co mogłoby się zdarzyć, gdyby ta nikczemna kobieta zrealizowała swój plan. Albo ściślej: gdyby nie miała takiego bałaganu w torebce. I gdyby zapamiętała choć, jak krzyk wyglądał. Ale ona nigdy nie miała pamięci do dziecięcych twarzy.

Płacz skorzystał więc z okazji, że torebka została otwarta i niezauważony poszedł sobie. Postanowił być bardziej ostrożnym i pokazał się dopiero wtedy, kiedy ujrzał dobre oczy, które przemawiały łagodnie do ludzi. Kaznodzieja był już starym człowiekiem. Niejedno w życiu widział i słyszał, toteż młodziutki wędrowiec nie zdziwił go specjalnie. Nawet wzruszył. Kwilił tak żałośnie. A, że dobre serce miał kaznodzieja, toteż go przygarnął. W głębi duszy zaś pomyślał, że dobrze mieć kogoś takiego przy sobie: łatwiej będzie wzruszyć i poruszyć tych, do których przemówi. Płacz był taki szczery i przekonujący. Jak postanowił, tak zrobił. Jedyną trudność stanowiły te momenty, w których płacz przemieniał się w krzyk, bo mu było za zimno, albo za ciepło, bo nie lubił tłoku, bo był głodny, bo chciał siusiu. Z tym wszystkim może jakoś by sobie stary człowiek poradził, ale było coś, co nie pozwoliło mu trzymać malca dłużej u siebie. Bo co zrobić nocą, kiedy on tak patrzył… Temu kaznodzieja nie umiał zaradzić. Tak, jak nie umiał nic zaradzić na swoją własną samotność.

Postanowił więc oddać płacz parafialnej dobrodziejce. Bogobojnej i szczodrej Pani z Kółka Charytatywnego. Ale jakoś nic z tego nie wyszło. Nie, żeby się nie starała. Nawet bardzo ucieszyła się z towarzysza, który mógłby potwierdzić jej zdanie o sobie samej, no i mogłaby pomóc komuś konkretnemu, kto obdarzyłby ją uczuciem i co tu dużo mówić: wdzięcznością, (była bowiem coraz starsza, a nie miała przy sobie nikogo bliskiego). Porażka miała bardzo prostą przyczynę: Pani z Kółka Charytatywnego potrafiła dawać na odległość, ale nigdy jeszcze nie brała niczego z bliska. Była także niezbędna do działań na rzecz świata i pokrzywdzonej ludzkości, więc rzadko bywała w domu. No, ale płacz został przynajmniej wyposażony w dary, które przysługiwały mu bez żadnych ograniczeń. W postaci żywności, ciepłych koców i obuwia na dalszą drogę.

A w dalszej drodze przydarzyło mu się coś, czego nie spodziewałam się nawet ja, pisząc tę historię. Nie odszedł zbyt daleko, bo z polnej drogi zabrała go wilczyca. Schwyciła za kark, jak szczenię i zaniosła do swojej nory. Nie wiadomo, dlaczego tak zareagowała. Może dlatego, że właśnie przygotowywała ciepłe mieszkanko dla mających się wkrótce urodzić wilcząt? Ona sama w ogóle nie zaprzątała sobie wilczej głowy próbą odpowiedzi na to pytanie.

Słuchała uważnie i nauczyła się rozróżniać krzyk i płacz. Dawała mu jeść, kiedy był głodny, przewijała, kiedy miał mokrą pieluszkę, chroniła, kiedy groziło mu niebezpieczeństwo, przytulała, kiedy kwilił samotny, odwracała na boczek, kiedy było mu niewygodnie i wspierała, kiedy czuł się taki niezdarny i nic mu nie wychodziło. Mijały dni i nadchodził wyznaczony termin porodu, aż pewna księżycowa noc przyjęła na świat trzy puchate popiskiwania. Wilcza matka patrzyła z dumą i czułością na swoje dzieci. Słuchała ich uważnie i nauczyła się rozróżniać ich krzyk i płacz. Dawała im jeść, kiedy były głodne, przewijała, kiedy miały mokrą pieluszkę, chroniła, kiedy groziło im niebezpieczeństwo, przytulała, kiedy kwiliły samotne, odwracała na boczek, kiedy było im niewygodnie i wspierała, kiedy czuły się takie niezdarne i nic im nie wychodziło.
Wilczyca stawała się mądrą i czułą matką, rozumiała coraz więcej. Dlatego pewnego dnia zabezpieczyła gniazdo, nakarmiła i uśpiła dzieci, schwyciła płacz za kark, jak szczenię i wyruszyła w drogę.

Z łatwością znalazła cichy wózek.

I już o świcie była w domu.

wtorek, 17 maja 2016

CZERWONE BUCIKI MAMY W GŁOWIE

   
   Czerwone b
uciki mamy w głowie
 
     Z czerwonymi bucikami różnie bywa, choć buciki, jakie są, każdy widzi (pisałam o nich w pierwszym poście). Ola mówi, że "nigdy nie powinniśmy zostawiać czerwonych bucików przed namiotem, nawet jeśli On zapewnia, że tak można ...one są tylko nasze, więc miejmy je zawsze przy sobie",
za to Bartek podzielił się ze mną jeszcze inną refleksją:"Myślisz Ewo, że jest sens spędzić życie na pilnowaniu czerwonych bucików?". No i każde z nich ma rację :). Ja myślę sobie, że czerwone buciki, tak naprawdę, mamy w głowie i, że bajka, wbrew pozorom, wcale nie była taka smutna.
Wszak Dziewczyna poleciała! Wolna. Nie każdemu taka wolność jest dana. Albo, jeszcze inaczej: nie każdy taką wolność ma, albo sobie na nią pozwala. Żeby było przekorniej jeszcze, to myślę, że Rycerz: podły i okrutny, był przyczyną tej wolności. Zarzewiem, początkiem lotu. A potem to już kwestia tego, czy boisz się lotu. Tego, co możesz zobaczyć, czego doświadczysz. To zupełnie tak samo, jak w tym kraju, o którym chcę Ci teraz opowiedzieć:
                  O CZŁOWIEKU, KTÓRY POLECIAŁ

Kiedy od lat mieszkasz w swoim domu, mieście, kraju,

nie zastanawiasz się nawet nad tym, że gdzieś daleko mogą istnieć domy, miasta i kraje zupełnie inne od Twojego. Takie, jak ten,

do którego musiałbyś iść siedem lat i siedem miesięcy, by skręcić wreszcie za siódmym kolorem tęczy w lewo. Stamtąd miałbyś

już całkiem blisko...

W kraju tym mieszkają ludzie prawie tacy sami, jak Ty. Tylko... kiedy rodzą się, otrzymują ciężar, który zostaje im przyznany na całe życie. Ciężary te mają różną wagę i odmienny wygląd, ale wszystkie służą jednemu: jako, że prawa zwykłej, ziemskiej grawitacji nie obowiązują tutaj, chronią one mieszkańców przed nagłym oderwaniem się od ziemi
i niebezpiecznym lotem w nieznane.

Na szczęście nie musisz, ale gdybyś musiał mieszkać w tym kraju, nauczyłbyś się żyć z ciężarem, który towarzyszyłby Ci zawsze. W dzień
i w nocy. Taki ciężar można nosić na ramieniu, można ułożyć go na bagażniku rower, wozić na wózku, włożyć do plecaka. Przez wieki wymyślano nowe sposoby na noszenie obciążenia. Ba, zmieniały się nawet mody na jego kształt i kolor.

Zaś w laboratoriach naukowcy pracowali nad sposobem, który miałby kiedyś pozwolić mieszkańcom poruszać się swobodnie, bez ciężaru. Co jakiś czas nowy wynalazek dawał nadzieję. Zgłaszał się śmiałek, który decydował się na eksperyment a potem porywała go przestrzeń.

I tyle go widzieli. Z roku na rok śmiałków ubywało. Ludzie nie wyobrażali sobie już innego życia. Wkrótce przestali nawet myśleć o jakichkolwiek próbach zmiany.

Może, gdybyś ich zobaczył, tych ludzi, (a na szczęście nie musisz), wydaliby Ci się nieco śmieszni z tymi swoimi ciężarami i pewnie zdziwiłbyś się, że zrezygnowali z prób zmiany swego życia. A z pewnością nie mógłbyś uwierzyć, że nikt nie podjął próby opuszczenia domu i wyjścia poza granicę.

Tymczasem oni pamiętali tych, którzy zaginęli w przestworzach

i nigdy już nie wrócili. Wstydzili się też swoich ciężarów i dlatego nigdzie nie wyruszali. I choć krążyły wśród nich legendy o miejscach,

w których żyje się inaczej, nigdy tego nie sprawdzili.

Kiedyś jednak urodził się w mieście chłopiec, który z utęsknieniem

patrzył na wolne i lekkie ptaki latające po przestrzennym niebie.

Chciał być jak one i jak ludzie z legend.

Dlatego też sprawił sobie sznur, który uwiązał mocno do swego

kamienia i codziennie zwiększał jego długość. Już wkrótce szybował

ponad ziemią i chwytał za ogon zdziwione gawrony. Jedni patrzyli

na niego z zachwytem, inni przepowiadali mu straszny koniec.

A jemu wciąż było mało. Tęsknota wypełniała jego serce. Ciekawość

była większa od przestróg i strachu. Dorastał z tą niespełnioną tęsknotą,

aż pewnego dnia podjął decyzję. Jak zawsze przywiązał wielometrowy

sznur do swego ciężaru.

Tym razem jednak włożył za koszulę ostry nóż. Uwierz mi, że nie była

to łatwa decyzja. Bał się ogromnie przestrzeni, która czyhała na niego:

nieprzyjazna i nieznana. Dotychczas ten strach powstrzymywał go

przed ostatecznym krokiem, ale posmakował już tyle, że nie mógł

znaleźć sobie miejsca ani na ziemi, ani pod niebem. Kiedy więc oddalił

się od miasta i uniósł się wystarczająco wysoko, jednym cięciem noża

pozbył się sznura. Zamknął oczy spodziewając się najgorszego...

Jakież było jego zdziwienie, kiedy opadł miękko na ziemię i powędrował ścieżką przed siebie.

Gdybym opowiedziała Ci historię o kraju, w którym się urodził, pewnie włożyłbyś ją między bajki...




niedziela, 15 maja 2016

USUWANIE ZŁOGÓW

Usuwanie złogów

    Musisz uważać na wypowiadanie głośno życzenia – mówili. No i nieopatrznie wypowiedziałam: dobrze byłoby, gdybym w stresie chudła a nie zajadała cały ten bagaż napięcia i niepokoju.  Jako, że ostatnio żyję w stanie stresu permanentnego a zaplanowanego ruchu fizycznego nie cierpię, mój układ nerwowy, na skutek intensywnych działań, odkładał tłuszcz na dalsze etapy stanu zagrożenia. No i wtedy wypowiedziałam te słowa po raz kolejny. Następnego dnia rozsypał się mój czteroletni związek. Choć podziało się to, czego ostatnio oczekiwałam,(prawdziwa tragedia, to przystojny facet, ale durny i bez poczucia humoru, mawiała Pani Maria), to jednak nie była to moja decyzja. Oj, bolało! Nadal boli. Ale coś stało się z moim żołądkiem: niechętnie przyjmuje posiłki, krzywi się na widok węglowodanów, jakby skurczył się do rozmiarów orzeszka. I to był pierwszy plus odejścia mężczyzny, który nigdy nie powinien był znaleźć się w moim życiu. Skutki uboczne jadłowstrętu niestety dały o sobie znać podczas gotowania obiadu: niedosolone ziemniaki i eksperymenty z nową przyprawą dodaną do kurczaka odbiły się na domownikach. Dobrze, że córki są wyrozumiałe :).
Mogąc więc nareszcie odstawić niedoścignione ambicje stania się dobrą kucharką (przez żołądek do serca) znalazłam przepis na pozbycie się złogów odkładających się po nieudanym związku:
Najpierw wściekaj się i złość. Masz do tego prawo i nie musisz udawać, że nic się nie stało, że Cię to nie obchodzi. Bo obchodzi.
A następnie znajdź plusy tej sytuacji:
- mniej jesz
- masz więcej czasu
- możesz się nad sobą poużalać bezkarnie
- odkurzasz marzenia, które odpuściłaś na czas związku
- zaczynasz świadomie oszczędzać pieniądze
- przypominasz sobie, jak to jest być samodzielną
- idziesz do kina z osobami, które sama wybierasz
- zdobywasz nowe sprawności techniczne, które potrzebne są w prowadzeniu domowego rozgardiaszu
- odkładasz na później prasowanie i pucowanie łazienki. W zamian robisz coś, co sprawia ci przyjemność
- zauważasz, że masz swoich, osobistych znajomych
- jeśli masz takie skłonności, (ja mam), nie musisz już idealizować partnera, żeby przetrwać.

Potem jeszcze popłaczesz, ale wtedy wróć do przepisu na usuwanie złogów. I jeszcze raz. W końcu ucisk w żołądku zacznie się zmniejszać a dobre nawyki pozostaną.
A teraz mam dla Ciebie bajkę.


BAŚŃ O CZERWONYCH BUCIKACH

Choć wielu już zastanawiało się nad tym zjawiskiem, choć międzynarodowe zespoły naukowców przeprowadziły setki badań, a nawet (choć w tajemnicy przed opinią społeczną), radzono się w tej sprawie magów i szamanów, to do dziś nie wiadomo, jak to się dzieje, że rodzą się na ziemi istoty, które tylko w połowie swego istnienia do niej przynależą. Druga ich połowa jest tchnieniem powietrza, przenikniętego ciepłem słońca. Istoty te, albo umierają wcześnie, albo, odnalezione przez duchy opiekuńcze, czas jakiś przebywają na ziemi a potem kierowane są w przestworza nieba pod różnymi powietrznymi postaciami.
Niezwykle rzadko zdarza się, by któraś z tych istot chciała na zawsze pozostać na ziemi z własnej woli. A jednak...
Dziewczyna urodziła się tak, jak każda z nich, na granicy nocy i dnia. Płaczące, głodne niemowlę znalazła staruszka mieszkająca samotnie na skraju niewielkiej wioski. Staruszka wystarczająco już długo żyła na tym świecie, by rozpoznać dziecko zrodzone przez ziemię i powietrze. Wiedziała, że należy strzec tej tajemnicy i chronić małą, by jak najpiękniej wspominała dni spędzone między ludźmi. Karmiła ją miłością tak samo, jak ziemskim pożywieniem i dlatego dziewczynka rosła silna i piękna. Jej duch opiekuńczy czuwał z boku, nie wtrącając się do losów dziecka na ziemi: wszak było w dobrych rękach. Nieczęsto zdarza się, by istota taka, jak ona żyła na ziemi tak długo. Staruszka uczyła dorastającą Dziewczynę wszystkiego, co dla niej samej było ważne: miłości i prawdy. Ona chłonęła jej nauki i opowieści, jak młode drzewo. I kiedy po raz pierwszy ujrzała Rycerza, który po trudach boju wracał do swego namiotu, zadrżało jej serce a gdy spojrzał na nią, pokochała go całą sobą. Zaniepokojony duch opiekuńczy wiedział już, że losy tej Dziewczyny nie będą takie, jak innych że trudna to będzie decyzja, która zabierze ją z ramion ziemskiego kochanka. Kiedy pewnego dnia słońce pochyliło się nad zachodem, staruszka po raz ostatni ucałowała swą wychowankę i zgasła. Ten pocałunek i miłość rycerza mocno związały Dziewczynę z ziemią. Błagała swego opiekuna, by nie odsyłał jej w przestworza: tęsknota odbierze jej życie i oddech. Dziewczyna jednak nie mogła też dalej bezkarnie przebywać na ziemi, bo jej czas dawno się już skończył. Chyba, żeby.... Tak, był jeden sposób, który mógł uczynić ją pełnoprawną mieszkanką ziemi.
Kiedy Dziewczyna w smutku i żalu klęczała na Wzgórzu Odlotów, kłócąc się z ziemią i powietrzem o prawo do życia i miłości, duch opiekuńczy przypomniał Bogom o możliwości jednego wyboru, kładąc przed dziewczyną czerwone buciki.
"Możesz pozostać tu na ziemi na zawsze i cieszyć się miłością wybranka, jeśli włożysz na stopy czerwone buciki i będziesz ich strzegła tak, jakby były najważniejszym darem losu dla ciebie. Jeśli zapomnisz o złożonej teraz obietnicy, srogą poniesiesz karę" - powiedział i zabrał ze sobą żarliwe przyrzeczenie Dziewczyny.
Ona, niesiona, jak na skrzydłach tą łaskawością niebios, w czerwonych bucikach zatańczyła przed namiotem swojego Rycerza. On kochał ją niczym delikatne zjawisko ze świata, do którego nie przynależał, ona oddała mu całe swe ziemskie ciało i całą swoją powietrzną duszę. Mijały lata. Dziewczyna kochała swego Rycerza, a czerwone buciki zdejmowała tylko na chwilę w przedsionku jego namiotu. Kiedyś ukochany namówił ją, by zostawiła je u niego na dłuższy czas - "Wiem, jak bardzo lubisz czuć pod bosymi stopami mech i rosę" - powiedział - " Kiedy pójdziesz witać się ze słońcem, możesz spokojnie zostawić tu swoje buciki” - szeptał z uśmiechem. Dziewczyna uległa jego namowom i od tego czasu witała słońce bosa, pozostawiwszy w przedsionku namiotu swoje czerwone buciki. Pewnego dnia zauważyła, że buciki poszarzały, zabrudziły się, ale myśl ta przemknęła tylko na krótko przez jej powietrzne, ufne serce. Potem dostrzegła, że załamały się na noskach, ale Rycerz uspokajał ją mówiąc, że przecież już tyle lat w nich chodzi. Dziewczyna nadal pozostawiała je pod opieką ukochanego i boso wyruszała na swoje ulubione wędrówki. Kiedyś wróciła wcześniej niż zwykle i zobaczyła kobietę, która wychodzi z namiotu Rycerza ściągając w przedsionku czerwone buciki. Kobieta różniła się od dziewczyny i tak bardzo przypominała Rycerza: bo tak, jak on, pochodziła z ziemi.
Dziewczyna bezradnie usiadła na zroszonej jeszcze trawie i czekała na wyrok: poznawszy tajemnicę, nie chciała już założyć czerwonych bucików a bez nich nie mogła też pozostać na ziemi. Przez swą naiwność, złamała przyrzeczenie dane na Górze Odlotów. Jednak, tak, jak różne są losy istot półkrwi, które los zsyła na chwilę na ziemię, tak różne są postanowienia Duchów. Ten pojawił się przed dziewczyną nagle, choć oczekiwany przecież. -" Możliwość tylko jednego wyboru mają istoty takie, jak ty" - powiedział i smutek zabrzmiał w jego głosie - "Nie dopilnowałaś czerwonych bucików i musisz odejść, ale daję ci nową przestrzeń w przestworzach. Będziesz musiała nauczyć się nowego życia, choć nie będzie to łatwe - " uśmiechnął się i zamienił dziewczynę w ptaka. Z wyraźną ulgą patrzył, jak wolna, tnie skrzydłami powietrze i odlatuje coraz dalej.
Rycerz uniósł głowę i usłyszał tylko pożegnalny śpiew ptaka. Poczuł igłę żalu w sercu, ale niczego już nie mógł zmienić.
Kobieta, nadal odwiedzała Rycerza, ubierając czerwone buciki. Pewnego zaś dnia Rycerz namówił ją, by zostawiła buciki u niego na dłuższy czas...