Marta ma Hanię. A Hania urodziła się dopiero co. Marta nie wyobraża sobie życia bez Hani, ale ten płacz... Jak ukoić, co z nim zrobić. Po co on, zrywający na równe nogi, szarpiący sercem. Jak go zatrzymać, jak z nim gadać? Marta sama wie najlepiej po co Hani ten płacz :
-„Płaaacz
dziecka głośny, krzyyyk sprzeeedaję!!!” – wołał kupiec na
miejskim targowisku. Wokół niego zgromadził się tłumek
zaciekawionych gapiów. Takiego towaru nikt tu jeszcze nie
proponował.
-„A
do czegóż taki płacz przydać się może?” – pytali ludzie, bo
może i warto byłoby kupić, ale też i ostrożni byli, bo może to
oszust jakiś z tego kupca i tylko pieniądze chce wyłudzić.
-„A
do wszystkiego, gdzie trzeba pokrzyczeć, albo popłakać” –
odparł kupiec - „do straszenia wróbli w polu, albo kosów na
wiśni, do wołania dzieci na kolację, do stróżowania na podwórku,
do kłótni z sąsiadem o miedzę. I gdzie tam jeszcze chcecie, żeby
głośno było, albo płaczliwie” –dodawał i natychmiast
prezentował siłę towaru. Ci, co blisko stali, aż zasłaniali
uszy, taki był głośny. Ten krzyk. Ten płacz.
-
„No proszę, jaki świeżuteńki” – zachwalał kupiec – „a
drugi taki, to nie wiadomo, kiedy znowu się pojawi. Bo to towar
wyjątkowy”.
I
bardzo był też drogi. Kupiec tak chciał się go już pozbyć, że
wymyślił fortel: im drożej będzie chciał go sprzedać, tym
bardziej będą o niego ludzie zabiegać, bo uwierzą w tę jego
wyjątkowość. A płacz wyjątkowy był naprawdę! Bo tak głośny
był, tak intensywny, (niemal nieprzerwany), że drugiego takiego nie
znajdziesz z pewnością. Tu kupiec nikogo nie oszukał. Sam nawet
żałował już trochę, że go chęć zysku omamiła, bo nie zaznał
spokojnego snu, odkąd miał ten krzyk, ten płacz u siebie.
A
skąd się w ogóle wziął taki głośny, taki donośny, taki
zrozpaczony? Właściwie to już tak długo się tułał, że nie do
końca wiadomo skąd. Umówmy się więc, że zza siedmiu gór i zza
siedmiu rzek… Tam właśnie został zgubiony. To mogło się stać
gdziekolwiek: w lesie, na spacerze, w pośpiechu. Prawdopodobnie, z
tego, co pamiętał, (choć trochę, jak przez mgłę, więc nie do
końca naprawdę), jakaś młoda matka włożyła pospiesznie dziecku
smoczek do zapłakanej buzi, a jego wytrzepała z wózka wraz z
okruchami bułki. Spadając uderzył się o kamień i stracił na
moment przytomność. I był to najczarniejszy moment jego życia, bo
wystarczył, by wózek oddalił się na zawsze. Potem chodził,
pytał, płakał, ale nikt nie pamiętał ani wózka, ani matki, ani
dziecka. A byli i tacy, którzy celowo, dla głupiej zabawy, albo
wstydząc się swojej niewiedzy okłamali go i całkiem już zamącili
drogę.
Nie
wiedział, że tak naprawdę poszedł w zupełnie przeciwną stronę.
Był umorusany, wystraszony i głodny, kiedy znaleźli go
protestujący działacze. Wykąpali go, żeby dobrze wyglądał.
Nakarmili kotletem i kapustą, żeby miał siłę, (niestety miał po
tym posiłku także wzdęcia). Działacze wykorzystywali jego donośny
głos na wiecach i demonstracjach. Wszystkie one zwoływane były
przeciwko czemuś, albo komuś i musiały być bardzo głośne. Przez
jakiś czas działacze byli zadowoleni z krzyku. Wkrótce jednak
okazało się, że jest on zbyt niedojrzały i nieprzewidywalny. Jego
płacz pojawiał się w zupełnie nieoczekiwanych momentach, (myślę,
że często bolał go brzuszek z nadmiaru tłustej kiełbasy
wyborczej). Pewnego dnia zgubili go więc w tłumie. Niby
przypadkiem.
Jeszcze
tego wieczoru zauważyła go pewna niania. Kiedy pochylała się nad
zmęczonym i nieszczęśliwym płaczem, on myślał, że teraz
wreszcie jego los się odmieni. O, jak bardzo się mylił! Niania
włożyła go do swojej przepastnej torebki mając nadzieję, że tym
razem zdrowo nastraszy te niegrzeczne, kręcące się, nieustannie
gadające usmarkane dzieciaki. A potem nareszcie będzie mogła zająć
się cerowaniem skarpetek. Na szczęście nie dowiemy się, co
mogłoby się zdarzyć, gdyby ta nikczemna kobieta zrealizowała swój
plan. Albo ściślej: gdyby nie miała takiego bałaganu w torebce. I
gdyby zapamiętała choć, jak krzyk wyglądał. Ale ona nigdy nie
miała pamięci do dziecięcych twarzy.
Płacz
skorzystał więc z okazji, że torebka została otwarta i
niezauważony poszedł sobie. Postanowił być bardziej ostrożnym i
pokazał się dopiero wtedy, kiedy ujrzał dobre oczy, które
przemawiały łagodnie do ludzi. Kaznodzieja był już starym
człowiekiem. Niejedno w życiu widział i słyszał, toteż
młodziutki wędrowiec nie zdziwił go specjalnie. Nawet wzruszył.
Kwilił tak żałośnie. A, że dobre serce miał kaznodzieja, toteż
go przygarnął. W głębi duszy zaś pomyślał, że dobrze mieć
kogoś takiego przy sobie: łatwiej będzie wzruszyć i poruszyć
tych, do których przemówi. Płacz był taki szczery i przekonujący.
Jak postanowił, tak zrobił. Jedyną trudność stanowiły te
momenty, w których płacz przemieniał się w krzyk, bo mu było za
zimno, albo za ciepło, bo nie lubił tłoku, bo był głodny, bo
chciał siusiu. Z tym wszystkim może jakoś by sobie stary człowiek
poradził, ale było coś, co nie pozwoliło mu trzymać malca dłużej
u siebie. Bo co zrobić nocą, kiedy on tak patrzył… Temu
kaznodzieja nie umiał zaradzić. Tak, jak nie umiał nic zaradzić
na swoją własną samotność.
Postanowił
więc oddać płacz parafialnej dobrodziejce. Bogobojnej i szczodrej
Pani z Kółka Charytatywnego. Ale jakoś nic z tego nie wyszło.
Nie, żeby się nie starała. Nawet bardzo ucieszyła się z
towarzysza, który mógłby potwierdzić jej zdanie o sobie samej, no
i mogłaby pomóc komuś konkretnemu, kto obdarzyłby ją uczuciem i
co tu dużo mówić: wdzięcznością, (była bowiem coraz starsza, a
nie miała przy sobie nikogo bliskiego). Porażka miała bardzo
prostą przyczynę: Pani z Kółka Charytatywnego potrafiła dawać
na odległość, ale nigdy jeszcze nie brała niczego z bliska. Była
także niezbędna do działań na rzecz świata i pokrzywdzonej
ludzkości, więc rzadko bywała w domu. No, ale płacz został
przynajmniej wyposażony w dary, które przysługiwały mu bez
żadnych ograniczeń. W postaci żywności, ciepłych koców i obuwia
na dalszą drogę.
A w dalszej drodze
przydarzyło mu się coś, czego nie spodziewałam się nawet ja,
pisząc tę historię. Nie odszedł zbyt daleko, bo z polnej drogi
zabrała go wilczyca. Schwyciła za kark, jak szczenię i zaniosła
do swojej nory. Nie wiadomo, dlaczego tak zareagowała. Może
dlatego, że właśnie przygotowywała ciepłe mieszkanko dla
mających się wkrótce urodzić wilcząt? Ona sama w ogóle nie
zaprzątała sobie wilczej głowy próbą odpowiedzi na to pytanie.
Słuchała uważnie i
nauczyła się rozróżniać krzyk i płacz. Dawała mu jeść, kiedy
był głodny, przewijała, kiedy miał mokrą pieluszkę, chroniła,
kiedy groziło mu niebezpieczeństwo, przytulała, kiedy kwilił
samotny, odwracała na boczek, kiedy było mu niewygodnie i
wspierała, kiedy czuł się taki niezdarny i nic mu nie wychodziło.
Mijały dni i nadchodził wyznaczony termin porodu, aż pewna
księżycowa noc przyjęła na świat trzy puchate popiskiwania.
Wilcza matka patrzyła z dumą i czułością na swoje dzieci.
Słuchała ich uważnie i nauczyła się rozróżniać ich krzyk i
płacz. Dawała im jeść, kiedy były głodne, przewijała, kiedy
miały mokrą pieluszkę, chroniła, kiedy groziło im
niebezpieczeństwo, przytulała, kiedy kwiliły samotne, odwracała
na boczek, kiedy było im niewygodnie i wspierała, kiedy czuły się
takie niezdarne i nic im nie wychodziło.
Wilczyca stawała się mądrą i czułą matką, rozumiała coraz więcej. Dlatego pewnego dnia zabezpieczyła gniazdo, nakarmiła i uśpiła dzieci, schwyciła płacz za kark, jak szczenię i wyruszyła w drogę.
Wilczyca stawała się mądrą i czułą matką, rozumiała coraz więcej. Dlatego pewnego dnia zabezpieczyła gniazdo, nakarmiła i uśpiła dzieci, schwyciła płacz za kark, jak szczenię i wyruszyła w drogę.
Z łatwością znalazła
cichy wózek.
I już o świcie była w
domu.
Czyli nie ma dobrych, bezinteresownych ludzi? Czy po prostu pojawia się czasami osobnik, który ma pecha? Oj- płaczem,bólem kipi...
OdpowiedzUsuńzanikowa gosia
nie, płacz po prostu jest potrzebny Gosiu, tylko trzeba go odczytywać :)
OdpowiedzUsuń