środa, 18 maja 2016

OPOWIEŚĆ KRZYKU WARTA

                                     
                            
Marta ma Hanię. A Hania urodziła się dopiero co. Marta nie wyobraża sobie życia bez Hani, ale ten płacz... Jak ukoić, co z nim zrobić. Po co on, zrywający na równe nogi, szarpiący sercem. Jak go zatrzymać, jak z nim gadać? Marta sama wie najlepiej po co Hani ten płacz :




-„Płaaacz dziecka głośny, krzyyyk sprzeeedaję!!!” – wołał kupiec na miejskim targowisku. Wokół niego zgromadził się tłumek zaciekawionych gapiów. Takiego towaru nikt tu jeszcze nie proponował.

-„A do czegóż taki płacz przydać się może?” – pytali ludzie, bo może i warto byłoby kupić, ale też i ostrożni byli, bo może to oszust jakiś z tego kupca i tylko pieniądze chce wyłudzić.

-„A do wszystkiego, gdzie trzeba pokrzyczeć, albo popłakać” – odparł kupiec - „do straszenia wróbli w polu, albo kosów na wiśni, do wołania dzieci na kolację, do stróżowania na podwórku, do kłótni z sąsiadem o miedzę. I gdzie tam jeszcze chcecie, żeby głośno było, albo płaczliwie” –dodawał i natychmiast prezentował siłę towaru. Ci, co blisko stali, aż zasłaniali uszy, taki był głośny. Ten krzyk. Ten płacz.

- „No proszę, jaki świeżuteńki” – zachwalał kupiec – „a drugi taki, to nie wiadomo, kiedy znowu się pojawi. Bo to towar wyjątkowy”.

I bardzo był też drogi. Kupiec tak chciał się go już pozbyć, że wymyślił fortel: im drożej będzie chciał go sprzedać, tym bardziej będą o niego ludzie zabiegać, bo uwierzą w tę jego wyjątkowość. A płacz wyjątkowy był naprawdę! Bo tak głośny był, tak intensywny, (niemal nieprzerwany), że drugiego takiego nie znajdziesz z pewnością. Tu kupiec nikogo nie oszukał. Sam nawet żałował już trochę, że go chęć zysku omamiła, bo nie zaznał spokojnego snu, odkąd miał ten krzyk, ten płacz u siebie.

A skąd się w ogóle wziął taki głośny, taki donośny, taki zrozpaczony? Właściwie to już tak długo się tułał, że nie do końca wiadomo skąd. Umówmy się więc, że zza siedmiu gór i zza siedmiu rzek… Tam właśnie został zgubiony. To mogło się stać gdziekolwiek: w lesie, na spacerze, w pośpiechu. Prawdopodobnie, z tego, co pamiętał, (choć trochę, jak przez mgłę, więc nie do końca naprawdę), jakaś młoda matka włożyła pospiesznie dziecku smoczek do zapłakanej buzi, a jego wytrzepała z wózka wraz z okruchami bułki. Spadając uderzył się o kamień i stracił na moment przytomność. I był to najczarniejszy moment jego życia, bo wystarczył, by wózek oddalił się na zawsze. Potem chodził, pytał, płakał, ale nikt nie pamiętał ani wózka, ani matki, ani dziecka. A byli i tacy, którzy celowo, dla głupiej zabawy, albo wstydząc się swojej niewiedzy okłamali go i całkiem już zamącili drogę.

Nie wiedział, że tak naprawdę poszedł w zupełnie przeciwną stronę. Był umorusany, wystraszony i głodny, kiedy znaleźli go protestujący działacze. Wykąpali go, żeby dobrze wyglądał. Nakarmili kotletem i kapustą, żeby miał siłę, (niestety miał po tym posiłku także wzdęcia). Działacze wykorzystywali jego donośny głos na wiecach i demonstracjach. Wszystkie one zwoływane były przeciwko czemuś, albo komuś i musiały być bardzo głośne. Przez jakiś czas działacze byli zadowoleni z krzyku. Wkrótce jednak okazało się, że jest on zbyt niedojrzały i nieprzewidywalny. Jego płacz pojawiał się w zupełnie nieoczekiwanych momentach, (myślę, że często bolał go brzuszek z nadmiaru tłustej kiełbasy wyborczej). Pewnego dnia zgubili go więc w tłumie. Niby przypadkiem.

Jeszcze tego wieczoru zauważyła go pewna niania. Kiedy pochylała się nad zmęczonym i nieszczęśliwym płaczem, on myślał, że teraz wreszcie jego los się odmieni. O, jak bardzo się mylił! Niania włożyła go do swojej przepastnej torebki mając nadzieję, że tym razem zdrowo nastraszy te niegrzeczne, kręcące się, nieustannie gadające usmarkane dzieciaki. A potem nareszcie będzie mogła zająć się cerowaniem skarpetek. Na szczęście nie dowiemy się, co mogłoby się zdarzyć, gdyby ta nikczemna kobieta zrealizowała swój plan. Albo ściślej: gdyby nie miała takiego bałaganu w torebce. I gdyby zapamiętała choć, jak krzyk wyglądał. Ale ona nigdy nie miała pamięci do dziecięcych twarzy.

Płacz skorzystał więc z okazji, że torebka została otwarta i niezauważony poszedł sobie. Postanowił być bardziej ostrożnym i pokazał się dopiero wtedy, kiedy ujrzał dobre oczy, które przemawiały łagodnie do ludzi. Kaznodzieja był już starym człowiekiem. Niejedno w życiu widział i słyszał, toteż młodziutki wędrowiec nie zdziwił go specjalnie. Nawet wzruszył. Kwilił tak żałośnie. A, że dobre serce miał kaznodzieja, toteż go przygarnął. W głębi duszy zaś pomyślał, że dobrze mieć kogoś takiego przy sobie: łatwiej będzie wzruszyć i poruszyć tych, do których przemówi. Płacz był taki szczery i przekonujący. Jak postanowił, tak zrobił. Jedyną trudność stanowiły te momenty, w których płacz przemieniał się w krzyk, bo mu było za zimno, albo za ciepło, bo nie lubił tłoku, bo był głodny, bo chciał siusiu. Z tym wszystkim może jakoś by sobie stary człowiek poradził, ale było coś, co nie pozwoliło mu trzymać malca dłużej u siebie. Bo co zrobić nocą, kiedy on tak patrzył… Temu kaznodzieja nie umiał zaradzić. Tak, jak nie umiał nic zaradzić na swoją własną samotność.

Postanowił więc oddać płacz parafialnej dobrodziejce. Bogobojnej i szczodrej Pani z Kółka Charytatywnego. Ale jakoś nic z tego nie wyszło. Nie, żeby się nie starała. Nawet bardzo ucieszyła się z towarzysza, który mógłby potwierdzić jej zdanie o sobie samej, no i mogłaby pomóc komuś konkretnemu, kto obdarzyłby ją uczuciem i co tu dużo mówić: wdzięcznością, (była bowiem coraz starsza, a nie miała przy sobie nikogo bliskiego). Porażka miała bardzo prostą przyczynę: Pani z Kółka Charytatywnego potrafiła dawać na odległość, ale nigdy jeszcze nie brała niczego z bliska. Była także niezbędna do działań na rzecz świata i pokrzywdzonej ludzkości, więc rzadko bywała w domu. No, ale płacz został przynajmniej wyposażony w dary, które przysługiwały mu bez żadnych ograniczeń. W postaci żywności, ciepłych koców i obuwia na dalszą drogę.

A w dalszej drodze przydarzyło mu się coś, czego nie spodziewałam się nawet ja, pisząc tę historię. Nie odszedł zbyt daleko, bo z polnej drogi zabrała go wilczyca. Schwyciła za kark, jak szczenię i zaniosła do swojej nory. Nie wiadomo, dlaczego tak zareagowała. Może dlatego, że właśnie przygotowywała ciepłe mieszkanko dla mających się wkrótce urodzić wilcząt? Ona sama w ogóle nie zaprzątała sobie wilczej głowy próbą odpowiedzi na to pytanie.

Słuchała uważnie i nauczyła się rozróżniać krzyk i płacz. Dawała mu jeść, kiedy był głodny, przewijała, kiedy miał mokrą pieluszkę, chroniła, kiedy groziło mu niebezpieczeństwo, przytulała, kiedy kwilił samotny, odwracała na boczek, kiedy było mu niewygodnie i wspierała, kiedy czuł się taki niezdarny i nic mu nie wychodziło. Mijały dni i nadchodził wyznaczony termin porodu, aż pewna księżycowa noc przyjęła na świat trzy puchate popiskiwania. Wilcza matka patrzyła z dumą i czułością na swoje dzieci. Słuchała ich uważnie i nauczyła się rozróżniać ich krzyk i płacz. Dawała im jeść, kiedy były głodne, przewijała, kiedy miały mokrą pieluszkę, chroniła, kiedy groziło im niebezpieczeństwo, przytulała, kiedy kwiliły samotne, odwracała na boczek, kiedy było im niewygodnie i wspierała, kiedy czuły się takie niezdarne i nic im nie wychodziło.
Wilczyca stawała się mądrą i czułą matką, rozumiała coraz więcej. Dlatego pewnego dnia zabezpieczyła gniazdo, nakarmiła i uśpiła dzieci, schwyciła płacz za kark, jak szczenię i wyruszyła w drogę.

Z łatwością znalazła cichy wózek.

I już o świcie była w domu.

2 komentarze:

  1. Czyli nie ma dobrych, bezinteresownych ludzi? Czy po prostu pojawia się czasami osobnik, który ma pecha? Oj- płaczem,bólem kipi...

    zanikowa gosia

    OdpowiedzUsuń
  2. nie, płacz po prostu jest potrzebny Gosiu, tylko trzeba go odczytywać :)

    OdpowiedzUsuń