piątek, 16 września 2016

KSIĘŻYCOWY CHŁOPIEC



                         Spotykam Was i każdy niesie ze sobą jakąś historię... Czasami układają się te historie w bajki i opowieści. I kiedy teraz przez okno zagląda mi do pokoju księżyc, zastanawiam się jak widać go tam, na samym końcu świata, na bieszczadzkim niebie, w miejscu, w którym zamieszkał   
                     KSIĘŻYCOWY CHŁOPIEC


        Zanim dziecko przyjdzie na świat, zanim napełni się oddechem i krzyknie pierwszym wołaniem, jego dusza już dawno istnieje, czekając na swoją kolej przyjścia. Nie zbadano jeszcze, jak długo trwa ów proces czekania. Prawdopodobnie nie ma żadnej reguły, ani żadnej prawidłowości, która wyznaczałaby logarytm tego czasoczekania. Nie ma także ściśle wyznaczonych miejsc, w których mogłabyś taką duszę spotkać. Po prostu: tu i ówdzie. Jak na przykład ten chłopiec, którego dobrze znasz. Mama i Tata naprawdę długo się szukali. A kiedy się poznali mieli już mocno poobijane kolana i poranione stopy.
Ich Synek, w oczekiwaniu na spotkanie rodziców, kołysał się na promieniu księżyca wpadającego w perlisty strumień na końcu świata. Z wiadomych powodów wszyscy nazywali go tam Księżycowym Chłopcem. Ponieważ miał dość dużo czasu, zadomowił się w srebrnym blasku wsłuchując się w opowieści elfów o stoczonych walkach, w pełne magii i czarów pieśni wróżek i polubił rytmiczne pulsowanie Ziemi. Pasował do tamtego miejsca. I wreszcie nadszedł czas przyjścia na świat. Chyba wszystkich ich tam zaskoczył ten moment, bo właśnie w tej najważniejszej chwili nie było nikogo, kto potrafiłby zliczyć do dziesięciu, poza psotnym chochlikiem mieszkającym przy strumieniu. A nie można było, pod żadnym pozorem, wypuścić duszę bez sprawdzenia, czy dziecko, które się urodzi ma wszystkie paluszki u rąk i nóg. Księżyc nie miał wyjścia. Musiał zgodzić się na to, by chochlik dokonał tej czynności. Zaraz potem na świat przyszedł chłopiec z duszą osypaną srebrnym pyłem księżyca i dotkniętą chochlikową dłonią. Był tak samo piękny i wrażliwy, jak psotny i nieuchwytny.
Nie był pewnie łatwym dzieckiem.( Mogę zrozumieć ten cień, który pojawiał się czasem w Twoich oczach, ale... tak wiele sprzeczności przyniósł ze sobą w dniu swoich narodzin).
Mama i Tata kochali ogromnie swojego synka i dostrzegali z niepokojem, jak wciąż szuka on miejsca w świecie, który dla niego stworzyli.
Najpierw chcieli dać mu wszystko, co najlepsze. Nieważna była cena i poświęcenie. Kochali go tak bardzo i tak bardzo chcieli się odbić w tej miłości...
Potem stracili wszystko i zrozumieli,
że muszą budować na innych fundamentach.
Szukali więc słów, które uczynią ich silniejszymi. I słowa także kładli na dnie małego serca.
Ale chłopiec, przepełniony znaczeniami, których nie rozumiał, strzepał je z siebie jak szczeniak i pobiegł jeszcze szybciej. Tylko nocą srebrny blask kładł się spokojem obok jego łóżka. Kiedyś zobaczyli to oboje. I wtedy Mama i Tata zostawili słowa i podążyli za swoim synkiem. Zaczęli słuchać coraz uważniej siebie nawzajem. Wówczas zaczęło zmieniać się ich życie. Wciąż jeszcze starali się zmieścić w regułach świata, w którym żyli, ale przestali już do niego przynależeć. Coraz głośniej brzmiała w nich księżycowa pieśń a kiedy za nią poszli, znaleźli miejsce na końcu świata, które na nich czekało. Promień księżyca wciąż wpadał tam w perlisty strumień a wszyscy mieszkańcy nadal pamiętali Chłopca. Nikt nie zastanawiał się dlaczego jest, jaki jest. Po prostu BYŁ.
Odtąd żyli , jak żyli, byli tacy, jacy byli.
Cenili swoje szczęście i dlatego działo im się dobrze.

4 komentarze:

  1. :)... takie to proste..., a takie trudne ;)...

    OdpowiedzUsuń
  2. zanikowa gosia
    Nie zmienię świata ,nie zmienię... ale mogę zmienić się sam... Jak super zmienić się bez zmieniania. Dostrzegając swą wartość,bez potrzeby głasków ogółu

    OdpowiedzUsuń