poniedziałek, 24 października 2016

O Jakubie, co poszedł szukać nieba



   Stuka mi wiatr do okna. Niepokoi, ale i woła, żeby wyruszyć, nie stać w miejscu. Może to sam Halny, bo taką oto historię przywiał:


        O Jakubie, co poszedł szukać nieba

         O Jakubie mówili, że był dobrym człowiekiem. I góralem był. To, wbrew pozorom, bardzo istotny szczegół jego życia. Bo, być może, gdyby urodził się w innym miejscu: na przykład nad dalekim płaskim morzem, albo w ukrytej dolinie, to jego los potoczyłby się zupełnie inaczej.
Przede wszystkim Bóg mógłby nie zauważyć Go w dzień narodzin. A zauważył przecież. No i ważne było to, że Jakub urodził się właśnie w tę jedyną, niezwykłą niedzielę. Choć wcześniej ludzie nie wiedzieli niczego o jej niezwykłości. (Dopiero wtedy, kiedy Jakub przyszedł na świat i od tej pory góralską wioskę częściej zaczęły nawiedzać Anioły, z którymi on gadać potrafił, wiele niedostępnych tajemnic wyszło na jaw). Nie, żeby były jakoś szczególnie strzeżone, albo, żeby Bóg nie chciał ich zdradzić. Nie: po prostu nikt wcześniej nie rozumiał anielskiej mowy i jeśli nawet ludzie widywali Niebieskie Duchy na wierchach, to tylko przyglądali się im w niemym, nie rozumiejącym zachwycie. Choć myślę sobie czasem, że Bóg nie zauważył po prostu, iż dotąd nie dał nikomu daru rozumienia swoich posłańców, (i stąd tak wiele nieporozumień zrodziło się między Ziemią a Niebem).
No, ale od narodzin Jakuba wiele się zmieniło. Trzeba by jednak zacząć od samiutkiego początku, który podział się o wiele wcześniej. Wtedy, gdy Bóg postanowił, że każdego roku, w drugą niedzielę szóstego miesiąca sam odwiedzi Ziemię i wykona zwykłe obowiązki niedzielnych Aniołów. Anioły naśmiewały się trochę z tego naiwnego boskiego fortelu, (który pewnie wynikał z niejakiego lenistwa Pana), bo obowiązki w dniu, który sam Bóg ustanowił dniem wolnym i świętym były żadne: grzesznicy odsypiali sobotę a ludzie wędrowali tłumnie do kaplic i kościołów, żeby śpiewać, modlić się i świętować Dzień Pański. Ale, że Bóg był Dobry i zazwyczaj Miłosierny, to Anioły spojrzały Nań z czułością i dały Bogu cieszyć się Stworzeniem. Bo Bóg tego potrzebował. Często nie zdążył nawet obejść całego świata, tylko siadał na górskich szczytach i śpiewał.
I ten dzień, to była właśnie niedziela boskich odwiedzin na ziemi. I tego dnia Marysia usłyszała pierwszy płacz swojego nowonarodzonego syna. Kwilenie dziecka witającego się ze światem, z życiem i swoim losem usłyszał sam Wszechmogący, który właśnie gasił ostatnie gwiazdy nad górami. Słyszał już wcześniej ludzkie głosy: młode, stare, barwne i małodźwięczne. Wszelakie. Ale nigdy jeszcze nie widział, jak wraz z pierwszym człowieczym płaczem rodzi się nadzieja, a kwiaty piją jego dźwięki dla swoich kolorów. I wzruszył się Bóg, bo był dobry, a Jego łza, niczym pocałunek naznaczyła białe czoło dziecka. Ludzie zobaczywszy ten znak na czole Jakuba, (bo tak go Marysia nazwała), wróżyli mu życie niezwykłe. Potem przychodzili do chaty, żeby dorastający chłopiec tłumaczył im mowę Aniołów, które częściej teraz schodziły do wioski.
I tylko Marysia wiedziała, że niełatwo będzie jej chłopcu: naznaczonemu boskim pocałunkiem. Ale chowała tę tajemnicę głęboko w swoim sercu. A Jakuba nosiło po górach. Kiedy wracał potargany, z przepaścią w oczach, opatrywała jego rany naznaczone srebrem i wyciągała z włosów anielskie pióra: za ten boski znak Jakub miał wielu wrogów tak wśród ludzi, jak i wśród Aniołów. I Zły chętnie wyciągał po niego rękę: zdobycie takiego człowieka stanowiło dla niego wielkie wyzwanie. A sam Jakub nie chciał być niczyj: ani boski, ani ludzki, ani Złego, tylko swój i wiatru świszczącego między świerkami.
Bóg, który szczególnie ukochał tego człowieka, narodzonego na Jego oczach, cierpiał, patrząc jaką krzywdę mu wyrządził. Bo nie może Wszechmogący bezkarnie swoją miłością wyróżnić człowieka nie narażając go na wieczną tułaczkę między niebem a ziemią. I zapłakał Bóg po raz drugi. A z tej łzy narodziła się Weronika.
Weronika nauczyła Jakuba tego, co dobre: drewnianej chaty z dachem, który trzeba łatać po zimie, owiec wypasanych latem na hali, dzieci idących z palmami przez łąki, ziemi pachnącej chlebem, gór rosnących do nieba, i jabłek pękatych latem.
I żył tak Jakub z Weroniką do późnej starości. A potem umarł. Nie czekał na przewodnika, tylko pozbierał się szybko i wyruszył szukać nieba. Doszedł do Bram Niebieskich w drugą niedzielę szóstego miesiąca. Wszedł, porozglądał się i wyszedł. Usiadł pod progiem zdziwiony. I wtedy z bramy wyszedł Bóg.
-„Dokąd idziesz Jakubie?” – zapytał zatroskany.
- „Do nieba” – odpowiedział Jakub, bo szedł tam przecież.
-„Jesteś w niebie”- odparł zdziwiony Bóg.
-„Szukałem w niebie tego, co dobre: drewnianej chaty z dachem, który trzeba łatać po zimie, owiec wypasanych latem na hali, dzieci idących z palmami przez łąki, ziemi pachnącej chlebem, gór rosnących do nieba, i jabłek pękatych latem. I nie znalazłem” – odparł Jakub – „Muszę więc iść dalej”.
I Bóg pochylił się nad człowiekiem. I pozwolił mu iść.
Bo był dobry.

4 komentarze:

  1. Anonimowy2:59 PM

    Jest bajka o Aniołach i o tułaniu się! Teraz czekamy z niecierpliwością na bajkę o wiedźmach, które wiedzą, jak zwichrowane losy uładzić, albo o szamanach, co znają sposoby na pokrzepienie zmęczonego serca. My czyli ja i Małgośka ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. zanikowa gosia
    Iść dalej, czy wrócić do drewnianej chaty. Zostać w niej i cieszyć się tym ,,tu i teraz''

    OdpowiedzUsuń
  3. Wzruszająca opowieść...

    OdpowiedzUsuń