Zapach Matki Boskiej
Świt zapowiadał upalny dzień. I choć
rosa jeszcze poiła ziemię, to gorący wiatr przynosił już od
piasków gęste ciepło. Było to być może w Jerozolimie, a być
może w Efezie. Ludzie wiary, udręczeni smutkiem, śnili jeszcze sen
Matki Bożej złożonej w kamiennym grobie. Tylko ptaki obudziły się
wcześniej niż zwykle, bo pierwsze poznały tajemnicę: Matki Boga
nie było w grobie. Niebo przyszło po Nią tej nocy, by pozostała
tam na zawsze. Zniecierpliwione ludzką opieszałością ptaki,
zatoczyły krzykliwy krąg nad głowami wędrowców zmierzających do
miasta. Południowym traktem szedł kupiec, marzący o bogactwie i
nowych towarach, doradca podatkowy szukający przygody i barwnego
życia, lekarz gnany złą opinią i kobieta, której tajemnicy nie
znał nikt. Zaintrygowani poszli za głośną gromadą. Kiedy
wreszcie dotarli do obrzeży miasta, słońce wysuszyło rosę i
obudziło mieszkańców. Ptaki, uspokojone, w ciszy osiadły na
gałęziach drzew, nieopodal garstki modlących się ludzi. Wędrowcy,
wsłuchując się w szept modlitw, odkryli, że stali się świadkami
niezwykłego zdarzenia. I choć niewiele wiedzieli o życiu Matki
Chrystusa, podeszli z namaszczeniem do pustego grobu. Przywiodła ich
tam cisza, która pachniała intensywną wonią rozsiewaną przez
kwiaty i zioła rozsypane na kamiennej posadzce. Zapach był
urzekający i nieznany. Otulał łagodnie najpierw stopy, potem
unosił się zwiewnie, ogarniając ciało i wypełniając myśli.
Poczuli się zdrowi i silni, jak nigdy dotąd. Zapragnęli zabrać tę
woń z sobą. Była tak gęsta i silna, że pakowali ją w sakwy i
słoje. Tak wiele, ile zdołali unieść. Wiedzieli, że teraz
rozpoczną nowe życie, o jakim nie marzyli dotąd i czuli
wdzięczność za tę szansę.
Kupiec poszedł na zachód z gotową
już strategią: za wielkie pieniądze sprzedawał uzdrawiający
zapach ludziom możnym i wpływowym. Odpędzał sprzed drzwi swojego
domu tych, którzy nie mogli mu wystarczająco dużo zapłacić.
Mówił: "to wyśmienity towar, nie mogę sprzedawać go za
bezcen byle komu, bo stracę poważanie dobrych klientów, a towar
stanie się bezwartościowy. Muszę zabezpieczyć byt swojej rodziny"
- dodawał - "bo przecież zapach kiedyś się skończy".
Bogacił się więc i był poważany, dbał o byt swej żony i syna.
Pewnej nocy odwiedził go w tajemnicy niezwykle wpływowy człowiek,
który słysząc o uzdrawiającej mocy zapachu, a cierpiąc na
nieuleczalną chorobę, chciał kupić ten magiczny lek. Kupiec bił
się z myślami: "mam ostatnią fiolkę zapachu, jeśli oddam mu
ją, sam pozbędę się leku". Ale przybysz nie chciał ustąpić.
W końcu skusił kupca złotem i zaszczytami.
"To dobry interes. Mając
pieniądze i władzę mogę wszystko" - pomyślał - " Moja
rodzina będąc tyle lat w otoczeniu cudownej woni stała się silna
i zdrowa". Minęło wiele lat. Syn kupca ożenił się a kupiec
i jego żona, mimo wieku czuli się silni i zdrowi. Nad życie kochał
kupiec wnuka, który rósł u jego boku. Pewnej nocy do domu ojca
wbiegł zrozpaczony syn: dziecko zachorowało nagle i lekarz nie daje
im żadnej nadziei. Trzeba im cudu. Kupiec pobiegł do sejfu i wtedy
przypomniał sobie wizytę człowieka, któremu sprzedał ostatnią
fiolkę zapachu. Próbował jeszcze zebrać odrobinę, która
pozostała na pustym miejscu po naczyniu, ale nie starczyło jej, by
uratować wnuka. Rozpacz zabiła kupca i jego żonę. Zaszczytne
stanowisko objął ktoś inny. Syn z bólu przepił majątek.
Doradca podatkowy, idąc na wschód,
wyobrażał sobie swoje życie, które odtąd miało nabrać koloru,
smaku i zapachu. Ale nic już nigdy nie mogło go zadowolić. Znów
szukał emocji i przygody, uniesienia i magii. Cudowny zapach schował
głęboko w kufrze na strychu. Na czarną godzinę. "Kiedy będę
w potrzebie skorzystam z jego mocy" - myślał - "jeszcze
nie teraz, to musi być niezwykły dzień, to musi być wielka
potrzeba". Tak minęły lata. Pewnej nocy dom, w którym
mieszkał doradca spłonął, a On sam zginął w płomieniach.
Lekarz, młody i silny, zdołał
unieść najwięcej magicznej woni z grobu Matki Boga. Już wkrótce
cała północ znała nazwisko tego wybitnego specjalisty,
bezbłędnego diagnostyka, świetnego fachowca. Zapraszano go na
sympozja, obdarzano tytułami, podziwiano jego umiejętności.
Zapachu, który lekarz zabrał z sobą tamtego dnia było coraz
mniej. Nie zmartwił się tym jednak: przez te wszystkie lata
uwierzył, że to on sam jest sprawcą uzdrowień. Leczył więc
nadal nawet bez magii zaklętej w pachnących fiolkach: władczy i
pewien siebie. Wkrótce miał na sumieniu wiele ludzkich istnień.
Zbyt późno przegnano go z tej części świata, ze wstydem
wykreślając z pamięci.
Kobieta zabrała wtedy najmniej
zapachu. Miała z sobą tylko torbę podróżną przepasaną przez
ramię, pięć sznurów czosnku zawieszonych na szyi i kilka
buteleczek ziołowych nalewek. Co mogła, włożyła do torby.
Czosnek zanurzyła w pachnącym powietrzu, resztę zaś dodała do
nalewek: uważnie, tak, by nie rozlać cennej zawartości. I wróciła
tam, skąd przyszła. Na Południe. Z czułością przywitała chatę
nad bagnem. Otworzyła skrzypiące drzwi, nakarmiła ptactwo, zebrała
zioła, by dodać do nich skarb z grobu nieznanej jej dotąd Maryi.
Każdego ranka witała myślą Tę, która dała jej moc leczenia
ludzi Południa cudowną wonią. Każdy, kto przychodził do
Zielarki, otrzymywał, wraz z odpowiednimi ziołami, taką samą
dawkę cudu. To on - zapach, decydował o procesie leczenia i
sposobie powrotu do zdrowia. Niektórzy otrzymywali siłę, by odejść
w pokoju, inni zdrowieli na długie lata.
Wieść o Kobiecie rozeszła się
wkrótce na cztery świata strony i echem odbiła się o schowane
zaułki wstydu, aż dotarła do jednego z tych, w których ukrywał
się wygnany Lekarz. Przypomniał sobie Kobietę i postanowił
namówić ją, by podzieliła się z nim zapachem w imię niezwykłego
przeżycia, jakiego przed laty wspólnie doświadczyli. Mówił o
sławie, bogactwie i zaszczytach, ale ona odeszła bez słowa. Wtedy
Lekarz wypuścił w południową część świata ujadającą plotkę
o złych mocach, których używa Zielarka, by pod pozorem uzdrawiania
zdobyć ludzkie dusze. Kiedy umierała, oskarżona o Zło, nie winiła
ludzi: to, co magiczne i nieznane wzbudziło w nich lęk i
przerażenie, choć ta magia była prawdziwą mieszanką tego co z
nieba, z tym, co z ziemi. Lekarz skradł z bagiennej chaty mikstury i
mieszanki, ale nie znając ich właściwości, nigdy ich nie użył.
Wkrótce odebrał sobie życie.
Podobno po Zielarkę wyszła sama
Matka Boska.
Lekarz nie miał przyjaciół w
niebie.
Nie wiedziałam o istnieniu św. Matki Boskiej zielnej, teraz już mi się będzie kojarzyć z kobiecymi, magicznymi mocami. czy z bajki wynika, że nic na ziemi nie zostało z zapachu, jaki ludziom po sobie zostawiła Maria? A może zapach odradza się w każdej połowie polskiego sierpnia?
OdpowiedzUsuńJestem za odpowiedzią zawartą w ostatnim pytaniu:) Idę więc w pola sierpniowe!
OdpowiedzUsuńPiękna i głęboko mądra opowieść !
OdpowiedzUsuń