I wiem też, że kiedy ten moment już nastąpi, można zabrać ogień na własność, na zawsze...
PO DRUGIEJ STRONIE OGNIA
Kiedy
świat budził się do życia, uczył się dnia i bał się nocy.
Rośliny, zwierzęta i ludzie grzali się w słońcu, jakby chcieli
zatrzymać w sobie ciepło i siłę. Śmiałkowie często wspinali
się na najwyższą górę, chcąc zabrać na ziemię choć odrobinę
ognia ze słonecznej kuli. Nikomu się to jednak nie udało, co
gorsze – żaden z nich nigdy nie powrócił do wioski. Noce nadal
były zimne i straszne, ostre zimy zabierały kobiety, dzieci i
starców. Wydawało się, że ludzie słabsi niż inne twory Boga,
nie przeżyją na ziemi pozbawionej ognia. Ale wciąż potrafili
cieszyć się z życia, które pozwalało im oddychać rześkim,
porannym powietrzem, którego pieśni i tańce kołysały rytmicznie
ludzkie ciała i dusze, o którym opowiadano legendy i baśnie.
Ludzi
tych pokochał Kruk – odwieczny mieszkaniec przestworzy. Widział w
nich mądrość i siłę, którą Bóg, zamiast w ciało – tchnął
w nieśmiertelną duszę. Kruk towarzyszył śmiałkom, wyruszającym
po ogień słońca i płakał nad losem tej beznadziejnej wędrówki.
Ogień bowiem nie od słońca pochodził.
Pewnego
dnia usłyszał trzy pieśni trzech młodych kobiet żegnających
swych narzeczonych – trzech braci, którzy o świcie mieli wyruszyć
na Górę Słońca. Kobiety były tak piękne, a ich pieśni tak
wzruszające, że Kruk, znający wszystkie tajemnice nieba,
postanowił tę najważniejszą zdradzić wreszcie ludziom. Tej nocy
trzej bracia mieli jeden sen – szli za Krukiem, który wskazał im
drogę do miejsca, zwanego Ścieżką Ognia – na samym końcu tej
ścieżki, stała wbita w ziemię żagiew płonąca wiecznym ogniem.
Kruk przestrzegał: „Aby przejść przez żar płonącej ścieżki,
zostaw na jej początku wszystko, co masz”.
O
świcie bracia opowiedzieli sobie nawzajem sen, a kiedy ujrzeli
Kruka, wiedzieli już, że poznali boski sekret. Przez całe tygodnie
wędrówki ptak towarzyszył im i chronił ich, a oni nawet przez
moment nie wątpili, że idą dobrą drogą…
Najpierw
usłyszeli szum: inny od tego, który rodził się w koronach drzew.
Szum ten rozchodził się w ich ciałach gorącym drżeniem radości
i obawy zarazem. Potem poczuli ciepło i żar tak wielki, że aż
grał pieśnią stłumionych bębnów. Wreszcie zobaczyli ogień,
którego opisać nie umieli, bo nie było jeszcze w ludzkiej mowie
słów, które mogłyby go nazwać.
Bracia
w milczeniu uścisnęli się – wiedzieli, że przed nimi
najtrudniejsza próba. Płonąca żagiew, tak jak we śnie, stała
wbita w ziemię na końcu płomiennej ścieżki.
Pierwszy
wyruszył najstarszy brat, lecz musiał zejść ze ścieżki, bo
złoto, które miał w kieszeniach topniało, parząc go boleśnie.
Drugi, wyruszył brat średni, ale musiał zejść ze ścieżki, bo
myśli o sprawach, które pozostawił w domu, zwalniały tempo jego
marszu i potykał się, parząc stopy.
Trzeci
wyruszył brat najmłodszy, na trawie położył obrazek z
wizerunkiem ukochanej – „zabiorę go, gdy wrócę” – pomyślał
i poczuł jak trawa chłodzi jego stopy. Szedł przez ogień, widząc
żagiew na końcu ścieżki. Zabrał ją i wrócił do czekających
nań braci.
Przyszli
do wioski szczęśliwi – każdy zrobił to, co było wtedy dla
niego najlepsze. I o wszystkich do dziś wdzięczni ludzie śpiewają
pieśni…
Ale
tylko jeden z nich przyniósł ogień.